piątek, 30 sierpnia 2013

UWAGA!

Hej wszystkim!
W związku, że zaczyna się szkoła, a ja mam ciągnący się brak weny, zawieszam chwilowo pisanie, i dodawania dalszych części powieści. Przepraszam tych, co czytają, o ile w ogóle tacy są - oprócz Ignis >.< - bo ostatnio wskaźnik ciągle pokazuje 'zero odwiedzin'.
Także no. Pracę wznowię z przypływem natchnienia, i jak trochę więcej napiszę. Czas nieokreślony :( Wybaczcie.

wtorek, 27 sierpnia 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 7



NO, CHYBA NIE.

-Jesteś gotowa Lili? – zapytała Zosia, masując mi delikatnie ramiona, niczym trener ucznia, na ringu.
- Chyba tak. Jeżeli wasza teoria się sprawdzi będę w domu – uśmiechnęłam się blado, do zakłopotanej przyjaciółki
- Bardzo cię przepraszam, że im się nie postawiłam.
- A za co ty mnie przepraszasz dziewczyno? To nie twoja wina. To dobrze że tak wyszło, sama bym pewnie na to nie wpadła. Sama wiesz, jakie są wygórowane moje ambicje.
- Oj tak…- westchnęła ciężko
- Udam że tego nie słyszałam – rzuciłam wesoło i otworzyłam drzwi szkoły. Boże, jeżeli naprawdę tam jesteś, to spraw bym tego nie żałowała.

Nie minęło pięć minut, kiedy natknęłam się na niego już na schodach. Pamiętaj Lil: byle naturalnie bo jeżeli coś pójdzie nie tak, to zacznie coś podejrzewać, a w tedy wilk pożre owce.
Jak zawsze wyglądał idealnie. Tym razem trochę na luzie, ale jednak z klasą. Brązowe rurki, biała koszulka w serek plus kolorowa koszula w kratę, z krótkim rękawem. Na dół czarne Vansy. Grzywka, delikatnie podwinięta do góry, i ten uśmiech. Matko, co ja gadam, a raczej myślę! Już , ogarnij się Lil, ogarnij! Trzepnęłam się delikatnie, gumką recepturką po ręce, aby moje myśli nie zboczyły jeszcze dalej. Wczoraj, dała mi ją Maja, radząc bym jej użyła w takich właśnie przypadkach. Jej mama była psychologiem, więc doskonale znała się na wszystkich ludzkich odruchach. Zacznę brać u niej chyba korepetycję, albo zmienię kierunek studiów.
- Czemu masz to gumowe coś na ręce? Pamiątka po nocy?  – uśmiechnął się dwuznacznie
- Zamknij się – mruknęłam, trzepiąc się drugi raz. Tym razem po to by go nie zabić ołówkiem.
- Pokazujemy pazurki?
- Masz z tym jakiś problem?
- Mam problem z tym że nie chcesz się ze mną umówić kocie – tak! Złapał przynętę! Teraz to tylko wykorzystać.
- A jeżeli powiem ci, że dziś twój problem może się rozwiązać? – zapytałam obojętnie.
Na jego twarzy wymalowało się coś na wzór zdziwienia, pomieszanego ze szczęściem.
- W takim razie to najpiękniejszy dzień mojego życia – mówił szczerze… o matko…. To zły znak, definitywnie zły.
- To… o której? – spytałam tracąc czucie w nogach. Wata, dosłownie wata.
- Nie chce zwykłej randki – powiedział przenikając moje chłodne na pozór oczy
- To czego?
- czegoś ekstra! – uśmiechnął się szeroko
- Nie licz na fajerwerki.
- Ależ nie. Dwa tygodnie u ciebie powinny wystarczyć.
Czy ktoś może uderzyć mnie w policzek, bo mam wrażenie że zaraz padnę od jego głupoty…
- Chyba sobie ze mnie kpisz.
- Nie – powiedział poważnie
- Mam ci pozwolić na spanie w MOIM domu, przez DWA TYGODNIE, i dzielenie ze mną MOJEGO życia?
- Dokładnie tak – znów powaga. Cholera, roześmiej się i powiedz że to żart!
Znieruchomiałam na chwilę i przez dziesięć sekund wolałam nic nie mówić. ‘’Rozkaz’’ Jagody ograniczał się tylko do głupiej randki, która będzie trwać maksimum trzy godziny a nie dwa tygodnie! Czy zgodzi się na to? Czy ja wytrzymam? Co na to rodzice? Co na to dziewczyny? Czy dam sobie radę?
- Zgoda.
Możecie mnie już zabić.







poniedziałek, 26 sierpnia 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz.6



Bardzo przepraszam za tyle dni zwłoki, ale nie miałam za cholerę weny. A jak już ją miałam to nie mogłam pisać, z bardzo wielu powodów (czyt. siostra okupująca laptopa, oglądając Mr. Beana). Także, dziś wam podrzucam to co ost. napisałam. Mam nadzieję że jest ok ;D


PROPOZYCJA, TAK?


Wtorek
Minęły dwa dni od mojego chwilowego załamania nerwowego. W międzyczasie doszłoby pewnie do jeszcze paru, ale się nie dałam (codzienne zakupy w butiku na rynku, dawały poczucie bezpieczeństwa i komfortu, a także debetu na karcie) . Oczywiście, przez te nędzne czterdzieści osiem godzin doszło do dwóch incydentów związanych z osobą Bartka.
W Niedzielę  rano, zaraz kiedy wstałam – a było dość późno, jakoś na oko 12, musiałam odespać cały tydzień – podniosłam rolety w mojej sypialni, odsłoniłam zielone zasłonki, przykrywające okno, i zobaczyłam za nim JEGO. Oczywiście, niedosłownie. Stał pod moim oknem, i uśmiechał się szeroko, z tabliczką z napisem ‘’Mogę wejść?’’. Od tamtego momentu stwierdziłam że założę pod domem, pole minowe, które będzie reagować na jego obecność. I co mnie najbardziej zastanawiało, to to, skąd miał mój adres? Pomyślałam o Zośce, która podała mu mój numer, ale nie. Adres jest bardziej osobisty, i bez względu na to czym by ją szantażował, nie podałaby mu go. Inne osoby też odpadały. Więc najpewniej musiał mnie śledzić. Pedofil.
Natomiast w poniedziałek, wymyślił że będzie bardziej bezpośredni. Najwidoczniej bycie romantykiem obrzydło mu zaraz po tym jak wystawiłam mu  środkowy palec przez okno w niedzielny poranek. Więc, po południu, kiedy skończyłam zajęcia wyszłam przed szkołę i nadziałam się niestety na niego. Stał pod nią, z jedną nogą zgiętą w pół , opartą tak bardzo buntowniczo o ścianę budynku, z rękami w kieszeniach i z plecakiem zarzuconym niedbale na jedno ramię. Skrzywiłam się na myśl, że chce być teraz typem niegrzecznego chłopca. Rola szkolnego playboya zdecydowanie bardziej mu pasowała. Jak tylko mnie zobaczył, oderwał się od cegłówki, i podszedł do mnie pełnym luzu krokiem, który w cale, a w cale tak nie wyglądał.
- Siema, mała-  rzucił żując gumę
Matko… Czy naprawdę muszę go uczyć podstawowych zasad wychowania?
- Ja mam imię wiesz?
- Wiem… Lili. – czy ten ton miał być równie wyluzowany co jego chód? Bo jak tak, to mu nie wyszło. ZNOWU.
- Idę do domu. Pa. – obróciłam się na pięcie, ale chwycił mnie za rękę. Zero kremu nawilżającego. Papier ścierny, że tak powiem. – czego?- odwróciłam się
- Jeszcze nie skończyłem – teraz dla odmiany pogrubił głos, co wyszło komicznie. Prawie parsknęłam śmiechem kiedy przyciągnął mnie do siebie na odległość dwóch centymetrów. I nie, moje serce nie biło jak oszalałe. – dzisiaj przyjdę po ciebie, dobra mała?
- Nie. A jeżeli spróbujesz, to wezwę policje że mnie nachodzisz. – i tak tym pięknym akcentem, wyrwałam się od niego i pewnym krokiem oddaliłam się na przystanek autobusowy. Nie próbował mnie zatrzymać ani wołać. Jakby się pogodził że nie ma szans. Dzięki niebiosom!
Ale z drugiej strony, co za baran. Jeżeli serio chce mnie poderwać – co, o Boże, było by tragiczne- niech sięgnie pamięcią trzy lata wstecz. W tedy niczego mu nie brakowało.

Wraz, z zakończeniem się poniedziałku, mijał termin umownych pięciu dni. Co oznaczało że dziewczyny miały dziś podjąć ze mną decyzję, co robimy dalej ze sprawą tego chorego na mózg kretyna.
- Poczwórna czekolada – powiedziała Zosia, nachylając się przez barowy blat
- Tak się nie mówi… - Maja załamała ręce
- Tak? A niby jak?
- Cztery razy czekolada, proszę . Chociażby tak  - młody kelner, postawił cztery filiżanki na blacie przed nami, i uśmiechnął się szeroko, do zakłopotanej Zosi. Dziewczyna oblała się rumieńcem, za co Jagoda zmierzyła ją surowo wzrokiem.
- Okey, a więc dziewczęta, co robimy? – spytała szefowa
- Proponuję kontynuowanie, ignorowania obiektu – podrzuciła fachowo Maja
- Sprzeciw – uniosłam się – nie wytrzymam tego dłużej. Trzeba to jak najszybciej przerwać.
- A ty Zosiu? Jak myślisz? – podpytała Jaga
- Em, no… ja jestem za tym by Lili było lżej, bo widać że się męczy.
- Hmmm, ciężka sprawa – mruknęła
Siedziałyśmy chwile w milczeniu, szukając rozwiązania tej sprawy, kiedy Maja zachłysnęła się powietrzem a jej oczy niebezpiecznie zaświeciły
- Rozumiem że masz pomysł – stwierdziłam a ona ożywczo pokiwała głową
- Jeżeli ignorowanie go, nic nie pomaga bo facet jest tak uporczywy, to może trzeba go wysłuchać – patrzyłyśmy na nią nic kompletnie nie rozumiejąc – oj, no wiecie. Jak z buntowniczym nastolatkiem. Nie uspokoi się dopóki, ktoś go nie wysłucha i nie przyzna mu racji.
- Sugerujesz że mam mu ulec?! – mogłabym przysiąść że mój puls nienaturalnie przyśpieszył
- W sumie to…  tak.
- Żartujesz prawda? – niedowierzałam
- Nie.
- Jak macie tylko takie pomysły to ja może wyjdę- chwyciłam za torebkę gotowa opuścić lokal
- Poczekaj, Lil. – zatrzymała mnie Jaga – to nie jest taki zły pomysł. Może jak raz umówisz się z nim na randkę, to się potem odczepi? To tak jak, z depilacją nóg woskiem. Raz a porządnie.
- Coś dzisiaj przeginacie z tymi porównaniami – westchnęłam – ale co z twoim zasadami?
- Raz wyjątkowo mogę zrobić wyjątek.
- A jeżeli to nie będzie zwykła randka?
- To nic. Wierzę że uda ci się go zbyć. Z twojej strony nie mam się czego obawiać – uśmiechnęła się życzliwie
- Czyli mam mu ulec a potem wystawić, ta?
- Dokładnie – wszystkie pokiwały zgodnie głową
-Ech, nie wierzę że to robię... Ale jak coś, ty wy płacicie za mojego psychologa – ostrzegłam je.


piątek, 23 sierpnia 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz.5

Ohajo! Przepraszam że wczoraj na bloga nie doszło nic nowego, ale zwyczajnie nie miałam weny - dzisiaj coś tam doszło. Nie wiem czy rozdział się spodoba, bo jest w nim więcej smutku bohaterki niż humoru, ale to moim zdaniem. Wy swoje, wyraźnie pod spodem ;)
Przy okazji chciałabym podziękować Ignis i Eolce, za życzliwe i regularne komentarze, które dodają mi otuchy i piszę dalej ^^ Ostatnio przez was, poleciały mi łezki, dziękuję ;D
A teraz rozdział:



PODARUNEK

Po godzinach pertraktacji, i dwóch wypitych czekoladach,  dziewczyny postanowiły że nasz wielki plan ochrony mojego dziewictwa, na razie ograniczy się do trzymania na odległość tego psa Bartka. Nic wyjątkowego. Jak dla mnie taki plan funkcjonował od trzeciej gimnazjum, ale według nich miało to na celu zobaczyć, czy będzie się mną interesował jeszcze przez około dwa-trzy dni ( nasze badania wykazały, że Bartek trudzi się by zdobyć jakąś dziewczynę przez maksymalnie pięć dni. ). Jeżeli niestety ten kretyn będzie chciał robić za kundla koło mojej nogi, przez dłużej niż pięć dni, będzie to znak że mu faktycznie zależy lub ma wyjątkowo paskudny plan. Ale tym mamy się podobno zająć po wyznaczonym terminie.

Po dwudziestu minutach, nareszcie byłam w domu. Dzięki mamie i jej wtykom, dostałam mieszkanie względnie blisko uniwersytetu jak i  ich domu. Do tego sama okolica była nawet spokojna i przyjemna bo wszędzie rosły duże stare dęby. Zieleń była elementem którego nie mogło zabraknąć w moim życiu.
Już miałam wyciągać klucze, kiedy na wycieraczce zobaczyłam pęk – i to taki spory pęk – czerwonych róż. Czy  byłoby to wyjątkowe gdybym powiedziała że to od Bartka? Spojrzałam na białą koronkową metkę przy jednym z kwiatów. ‘’Dla najpiękniejszej. B’’  No tak, czego ja się spodziewałam. Jakie to oklepane… Naprawdę, nie mógł wymyślić czegoś lepszego niż pierwszy lepszy tekst z ckliwej komedii romantycznej, którą pokazują w kinach, kiedy stoją na skraju bankructwa? Serio? Nie mógł?
Trzeba się tego pozbyć. Mój wzrok padł na metalowy kontener za oknem. Postanowione, lecz najpierw muszę to uwiecznić. Wyjęłam telefon, z tylnej kieszeni spodni i zrobiłam zdjęcie, dokładnie ukazujące ‘’dar’’ od Bartusia. Nacisnęłam wyślij do wielu, i wiadomość z podpisem ‘’ Wyrzekam się bycia dziewczynom. Jutro zapisuje się do kliniki zmiany płci, może w tedy się odwali’’ dotarła do moich przyjaciółek.

W momencie kiedy zjadłam odgrzewane sajgonki – moja dzisiejsza specjalność- mój telefon zawibrował. Pewnie dziewczyny chcą znać wszystkie pikantne szczegóły. No cóż, tym razem nie było fajerwerków.
- Halo?
- Mam nadzieję że  otrzymałaś róże – odezwał się Bartek
- Ta, są już w koszu – odparłam luźno chowając talerz do zmywarki
- Co? Dlaczego? – wydawał się o dziwo zawiedziony. Pewnie za dużo wypił i jest nadwrażliwy
- Och, pomyślmy Bartusiu. Może dlatego że cię nie lubię?
- A co mam zrobić żebyś zmieniła o mnie zdanie? – zapytał z troską. Boże…. On serio dużo wypił
- Przestań istnieć – odpowiedziałam chłodno
- Lili, proszę.
- To ja cię proszę byś przestał udawać do cholery! – wykrzyczałam do słuchawki, sama nie wiedziałam skąd u mnie taka nagła złość – przecież doskonale wiem, że ci na mnie nie zależy i robisz to tylko po to by zabawić się moim kosztem. Jeżeli brakuje ci dziewczyn, do zaspokajania twoich potrzeb seksualnych to idź do burdelu. Twoi koledzy pewnie, znają jakieś dobre, tanie lokale.
- Lil, nie mów tak, nic o mnie nie wiesz. – on już błagał! Może powinnam zadzwonić na  izbę wytrzeźwień? Z pewnością by się nadawał.
- Mówisz tak tylko by mnie zaliczyć, bo nigdy ci się nie udało, idioto! Trzy lata to za mało prawda?! – wyłączyłam się.
Odłożyłam komórkę na kuchenny blat i z przerażeniem spojrzałam na swoje ręce. Całe się trzęsły. Wstałam i poszłam do łazienki, by się otrząsnąć i pozbyć tej rozmowy, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Były jak z waty, i miałam wrażenie że nie wytrzymają mojego ciężaru. Usiadłam z powrotem na barowym krzesełku.
Cholera… nie wiedziałam że znów będę przeżywać to samo. Myślałam że przez te parę lat, zdążyłam nauczyć się zduszać w sobie wspomnienia. No cóż… najwidoczniej się przeliczyłam  ( jak zawsze z resztą) , i łzy teraz postanowią to wykorzystać. Usiadłam wygodnie, oparłam głowę na rękach i pozwoliłam im nabrudzić na blacie. I tak miałam go umyć….

Znów telefon. O nie. Jeżeli to ten dupek, to zmieniam numer , zaraz po tym jak się ogarnę.
- Tak? – zapytałam niewyraźnie, bo nie miałam siły zdobyć się na silniejszy ton
- Lili, czy ty płakałaś? – Zosia, zaniepokoiła się. Tym razem nikt niczego nie udawał…
- Nie, tylko czyściłam blat cieczami łzowymi.
- Co się stało? Czekaj, czy to ma związek z tymi kwiatami?
- Poniekąd tak.
- Boże, chyba się nie zakochałaś?
- W tym momencie byłoby to najlepsze wyście.- mruknęłam
- Co? Nie rozumiem cię  Lil. Zaraz u ciebie będę.
- Nie trzeba. Dam sobie radę.
- Nie, nie, nie. Za wiele razy polegasz tylko na sobie. I jak znam życie, to właśnie przez to, czyściłaś blat cieczami łzowymi. – zaśmiała się i ja również.
- Zośka, nie. Zostań w domu. Jest po ósmej…
- No to co? Mieszkam naprzeciwko ciebie, zapomniałaś? Zaraz będę. Oczywiście z zestawem oddepresywującym.
- A kto powiedział że mam depresje?
- Ja wiem lepiej kochana- rzuciła i rozłączyła się

Wolę nie ważyć się, po dzisiejszym wieczorze. Mogę się założyć że waga z chęcią dodać mi dwa kilo do przodu, które tak usilnie ostatnio chciałam zrzucić – bieganie w szpilkach na czerwonym świetle, powinno moim zdaniem  raczej wystarczyć.
Zaledwie dziesięć minut po telefonie Zośki, zostałam zaatakowana przez pocieszaczy numer jeden na rynku – Zośkę i Davida * – oferujących w gratisie darmowe oddespresywujące żarcie, w którego skład wchodziły: miętowe lody, herbatka owocowa, tacos, popcorn, mrożona nutella i pomidory (pomagały na końcu pozbyć się  nudności po słodkim ).
* David i Zosia są rodzeństwem, i z obojgiem z nich się przyjaźnię.
- Co się stało mała? – chłopak uwięził mnie w mocnym uścisku
- Nic wielkiego – uśmiechnęłam się słabo, lekko się oswobodziłam
- To czemu płakałaś co?
- Bartek przypomniał mi tylko o czymś… nic takiego. Nie trzeba było się gramolić z tym całym majdanem – wskazałam na dwie płócienne torby w rękach przyjaciółki
- Przestań – machnęła ręką – my też nie mamy za ciekawie w domu, przecież wiesz – uśmiechnęła się porozumiewawczo – wolimy być tu u ciebie.
Zosia i David, co prawda mieszkali w drogiej dzielnicy i posiadali piękne mieszkanie, ale po mimo tego nie mieli za wesoło. Ich ojciec lał morza wódki codziennie, wyżywając się przez to na nich, naszczęście nie dochodziło do rękoczynów. Mama umarła kiedy mieli oboje po dziesięć lat, od tamtego momentu tata zaczął się staczać, i kontrolę nad ich życiem przejęła jakaś obca kobieta, która sprowadziła się do domu, w celach opiekuńczych, ale i tak wszyscy wiedzieli że jest tylko jego dziwką, która udawała dobrą mamusię.
- Dobra – zgodziłam się – David włączaj maraton ‘’Przepis na życie’’ a ty Zosia, ze mną do kuchni. Przygotujemy żarcie.

Przy naszym ulubionym serialu, spędziliśmy bite trzy godziny, przy którym śmialiśmy się i wspieraliśmy się jak jedno rodzeństwo. Opowiedziałam im dokładnie rozmowę z Bartkiem, co spowodowało, że mój głos zaczął drzeć. Mam tak zawsze kiedy tylko emocje biorą u mnie górę. Przyjaciele nie byli zdziwieni moją reakcją. I tak podziwiali że skończyło się tylko na tym i w sumie ja też byłam dla siebie pełna podziwu. Udało mi się nie załamać. Normalnie trzeba to oblać.
- Lili, jeżeli będzie tak dalej, nie wiem czy dasz radę to wytrzymać – powiedział w tedy poważnie David
- Muszę, bo na pewno nie wejdę dwa razy do tej samej rzeki. Już to przeżyłam, i raz zdecydowanie starczy – odparłam hardo, choć wiedziałam że będzie mnie to dużo kosztować.
W końcu sprzeciw uczuciom, nie należał do rzeczy łatwej i taniej.




środa, 21 sierpnia 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 4


Hej, jeszcze raz w tym dniu :D Dzisiaj stwierdziłam że ludzi którym można wierzyć jest tyle co jabłek w cieście francuskim z cukierni. Czyli prawie że w ogóle. Czasem jak jest nowa dostawa to będzie więcej, ale rzadko się to zdarza XD No, taka tam se metafora. Z powodu moich złości,  trochę buntowniczy rozdział, moim zdaniem. Nie wiem, oceńcie wyniki moich emocji >.<

- Oki, dziewczęta rozpoczynamy 67 spotkanie Znudzonych i Obrzydzonych Miłością Studentek Które Powinny Mieć Już Chłopaka A Nie Mają. W skrócie ZIOMSKPMJCANM.
- Dalej nie sądzicie że ta nazwa nie jest przypadkiem za długa?
- Nie, przynajmniej jesteśmy oryginalne – odpowiedziała szefowa stowarzyszenia, Jagoda.
O tak byłyśmy bardzo oryginalne. Ja, Zośka, Jagoda i Majka tworzyłyśmy paczkę osób chorych na NIEmiłość. Pewnego dnia Jaga stwierdziła że stworzymy taką grupę wsparcia, by się nigdy nie zakochać, i chronić się nawzajem przed zgubnymi wpływami tej zarazy. Jak dobrze pamiętam, było to zaraz po tym jak skończyła swój dwuletni związek z Oskarem- mega przystojnym chłopakiem z francuskim akcentem, z móżdżkiem mniejszym od mrówki. Była w tedy zła jak osa, i stwierdziła że ostatni raz dała się nabrać na ten kit zwany ‘’szczęśliwym związkiem’’. A my, jako jej najlepsze przyjaciółki – również po przeżyciach – zgodziłyśmy się bez cienia wahania.
Nasze matki, które również się kolegowały , nie popierały tego  i trzymały się twierdzenia, że kiedyś nam się to odmieni. A ja również bardzo zatwardziała w swoich przekonaniach , zawsze mówiłam ‘’no, chyba niedoczekanie wasze’’.
- Oki, a więc co tam u was ciekawego? – spytała Maja- drobniutka brunetka, studiująca medycynę tak samo jak Jagoda. One chodziły razem na to, a my z Zośką studiowałyśmy historię sztuki.
- Ech – wszystkie równocześnie westchnęły
- Dobra, rozumiem. – powiedziała –  Cztery razy gorąca czekolada, proszę – rzuciła do przechodzącego obok kelnera ( znów opróżniałyśmy swoje kieszenie w ‘’Pod różą’’ ) – Lili, jak z Bartkiem?
- Pytasz tak jakbym była z nim w związku – prychnęłam
- Tak to przedstawiałaś przez telefon – obroniła się
- Cóż… jak widać, nasza relacja nie działa na mnie zbyt dobrze.
- Miała sen! – wtrąciła Zosia, a ja kopnęłam ją w kostkę pod stołem- Au! – jęknęła
- Jaki?! – zainteresowały się
- Zosiu, czy będziesz tak dobra i mnie w tym wyręczysz? Mnie to drugi raz przez gardło nie przejdzie.
- Spała z nim! – wypaliła bez ogródek, a ja zapragnęłam mieć te moje turkusowe dwunastocentymetrowe szpilki, by przedziurawić jej te rajstopki  w kolorze ciemnej latte.
- Och!
- Przestańcie – uciszyłam je – tylko wyszłam z łóżka w jego sweterku a on potem mnie po…po…poca…- zakrztusiłam się
- pocałował?- podpowiedziała Jagoda a ja skinęłam wdzięcznie głową
- O mój boże, Lil, to poważne – stwierdziła przerażona Maja. – zaraz to sprawdzimy w senniku! – miała świra na punkcie astrologii, gwiazd i głównie senników… Wyjęła komórkę i szybko wystukała hasło ‘’pocałunek’’ w wyszukiwarce. – piszą że możesz skrywać gorące, zapomniane uczucie do osoby którą obdarzyłaś pocałunkiem – dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo
- Brednie – machnęłam ręką
- No nie wiem, nie wiem Lili – podsunęła groźnie Jaga – wiesz czym to grozi prawda?
- Ta… - Zakochanie się lub bycie w związku skutkowało wyrzuceniem ze stowarzyszenia.
- Lili ty nie…? – przestraszyła się Zośka
- Głupia jesteś?
- Tylko pytam – podniosła ręce w obronnym geście
Przyniesiono nam w tym czasie ciemny, kaloryczny ale za to cholernie dobry napój a ja upiłam łyk.
- Zmieniając temat, to co u…- nie dokończyłam kiedy moja komórka zadzwoniła. Nieznany numer.- Przepraszam- odebrałam- Tak, słucham?
- Czy o siódmej pod kinem ci pasuje? – zapytał głos, który był ostatnim który chciałam usłyszeć.
Szybko zakryłam słuchawkę.
- Kto do cholery dał MU mój numer? – było jedno rozwiązanie, więc spytałam wprost
Jaga i Maja wyglądały naturalnie, na tle zarumienione aż po uszy Zosi.
- Coś ty najlepszego zrobiłaś- westchnęłam
- Nie miałam wyjścia- wychlipała. Już prawie płakała – zaszantażował mnie, że jak mu nie podam to powie Wojtkowi z drugiego roku że chce się z nim umówić, a on podobno na mnie leci. No co miałam zrobić?! – zapytała rozpaczliwie, a ja machnęłam ręką i powróciłam do tej interesującej rozmowy
- Nie dzwoń do mnie.
- Czemu? Znów jesteś na mnie zła? Czy raczej powinienem powiedzieć ‘’ciągle’’?
- Nie wyciągaj rzeczy, które już dawno zostały zakopane – ostrzegłam
- Bo co? Pogryziesz mnie przez słuchawkę ?
Rozłączyłam się.
- Co chciał?- błysk w oku u każdej z nich, był tak widoczny, że niemal oślepiający
- Spotkanie. Ani mi się śni.
- I tak trzymaj! – poparły mnie
- Myślę że raczej nie będzie łatwo go zbyć. – westchnęłam - W ogóle się dziwię, że przystąpił do ataku na mnie. No, ale to nieważne. Powiedzcie lepiej co  u was.
- Nie – zażądała Jagoda- trzeba obmyślić plan jak cię chronić przed tym zbokiem.



''Dwa tygodnie'' - Roz. 3



NIGDY WIĘCEJ OK?

Przekręciłam zdecydowanie turkusowy klucz w drzwiach, i przekroczyłam próg klatki schodowej.
Ech, w moim mieszkaniu, czułam się chyba najbardziej bezpiecznie. Na szczęście mieszkałam sama, więc mogłam pozwolić sobie na co tylko chciałam. Ale, i tak tego zbytnio nie wykorzystywałam. Moje ‘’szaleństwa’’ ograniczyły się tylko do artystycznego wyglądu wynajętego mieszkanka i nocowań Dawida. Zaczynając od przedpokoju, ściany były w plamach farby,  którą mój przyjaciel pomógł mi rozchlapać na wszystkie strony, różowej kuchni, łazience w kolorowe paski, i kończąc na moim pokoju, w którym znajdowały się wszystkie  moje prace, myśli, zdjęcia, i całe życie jednym słowem, był dość duży więc jedna połowa była przeznaczona na życie artystyczne a druga na życie studenckie. Zdjęłam  płaszcz i rzuciłam go do czerwonej szafy, po czy, opadłam z impetem na kanapę, na której miałam zwyczaj spać i tak jak było to do przewidzenia, od razu zapadłam w sen. Ten dzień był zdecydowanie za ciężki.

Wstałam powoli z kanapy. Przeczesałam ręką włosy i spojrzałam na siebie w lustrze.  Miałam na sobie luźny niebieski sweter. Zupełnie podobny do tego co nosił… Jak on miał na imię? Zupełnie o tym zapomniałam. Nieważne. Przeszłam do kuchni chcąc zrobić sobie kawę. Drzwi od balkonu, wychodzące na kuchnie były otwarte. Nie zostawiałam ich na noc otwartych. Nie ważne. Sięgnęłam do szafki kiedy ktoś chwycił mnie w pasie i przyciągnął do siebie delikatnie. Nie opierałam się, jakby było to dla mnie naturalne. Osoba odwróciła mnie ku sobie. Pocałowała namiętnie, zabierając mi tlen. Popatrzyłam na nią. Bartek uśmiechał się tak słodko że nie umiałam być na niego zła. Nieważne. Przecież go kocham.
Otworzyłam nagle oczy. O nie… nie.  Nie i jeszcze raz nie.. Zerwałam się gwałtownie z kanapy i spojrzałam na siebie. Piżama. Uff. Ale wracając do tego… Nie. Te sny są okropne. Od dziś nie będę spać.
Poszłam do kuchni, sprawdzając przy okazji czy drzwi od balkonu są zamknięte. Dzięki Bogu, były. Kawa, kawa. Najważniejsze to się rozbudzić, by tego nie wspominać. Upiłam łyk i po mimo tego że nie chciałam, to i tak otwarłam drzwi głupim rozmyślaniom.
 To się nie mogło dziać naprawdę… moja psychika jest jeszcze bardziej zrypana, niż myślał David. Jeżeli mu o tym powiem, to jestem pewna że od razu zawiezie mnie do terapeuty. Swoja drogą, nie byłby  to chyba taki zły pomysł. Może dałby mi jakieś fajne tabletki?

- Żartujesz?
- Nie i to jest najgorsze. Załamać się można.
- Wow… Przecież ty go nienawidzisz.
- Ehem. – potwierdziłam- Najwidoczniej jeszcze mało w życiu przeszłam by wiedzieć, co może mi się śnić a co nie. – skrzywiłam się a Zośka, zaśmiała cicho.
Była jedną z tych osób, które promieniowały swoją skromnością i wrodzoną wstydliwością ( oczywiście do czasu ) i przy okazji była jedną z moich najlepszych przyjaciółek. Miała jasne włosy, prawie że białe od tego nieziemskiego blondu. (I nie. Nie farbowała. Szczęściara miała takie naturalne.)  Oczy duże i niebieskie, a do tego piegi. Nie dość że wyglądała jak anioł, to jeszcze się tak zachowywała ( oczywiście do czasu). Wiem, powtarzam się, ale z czasem zobaczycie że to miało jednak sens.
O dziwo, nie miała jeszcze chłopaka – głównie dlatego że każdemu odmawiała. Twierdziła że nie nadszedł jeszcze czas, by znalazła kogoś kto miałby to coś i na wstępie ją by tym powalił – na przykład jak promocje na koszule dżinsowe, na które odwiecznie polowała. ‘’Jeżeli znajdę koszule, znajdę też i chłopaka’’ – mówiła a ja wybuchałam przy tym zawsze śmiechem. Normalnie, kochałam ją za takie myślenie. Nie byłam  dzięki niej sama.
- Popatrz , idzie- szepnęła, wyciągając dyskretnie zeszyt – kamuflaż przeciw płci przeciwnej
Szedł sam, co o zgrozo, było niepokojące. Jeżeli nie miał nikogo przy sobie, to oznaczało tylko jedno.  Wyruszał na żer. Szukał ofiary i węszył w części plastycznej ( część plastyczna była długim korytarzem na ostatnim piętrze, uniwersytetu ). Wlókł się tam tylko dlatego, że w jego przekonaniu, artystki miały bardziej wrażliwą duszę i były bardziej niż inne podatne na jego uroki. Co za palant.
- Pfff, wystarczy że widziałam go w nocy – z powrotem spojrzałam na notatki z malarstwa.
- Lil, on idzie chyba do ciebie – powiedziała poważnie przyjaciółka. Była przerażona i ja chyba też.
- Chyba sobie kpisz – prychnęłam, ale zamiast usłyszeć odpowiedź Zośki, usłyszałam głos tego babiarza
- Lili, kochana. Jak myśmy się dawno nie widzieli – powiedział radośnie, schylając się do mnie, bo akurat siedziałam pod ścianą.
- Ta, tylko parę godzin temu – pomyślałam, ponuro, a w rzeczywistości rzuciłam – streszczaj się. Mam za chwilę zajęcia.- mistrzyni
- Zosiu, czy nasza Lili zawsze jest taka zimna? Ciebie też tak traktuje? – przysunął się do niej bliżej, a Zośka o mało nie dostała zawału.
-N…Nie…
- Odwal się od niej – odpowiedziałam ostro, zasłaniając twarz dziewczyny ręką.
- Oj. Widzę że ktoś tutaj jest zazdrosny – znów obrócił się w moją stronę
- Nie żartuj sobie ze mnie, tylko powiedz czego chcesz.
- Tylko ciebie – powiedział na tyle głośno, że grupka dziewczyn ( funklub Bartka) obserwujących nas od paru minut, wessała zachłannie powietrze.
 - Zapomnij – przewróciłam kolejną stronę zeszytu ale i tak nie mogłam się skupić
- Czemu? Może dziś wieczorem… u mnie? – zapytał obrzucając mnie filmowym uśmiechem
- Nie. – dziewczyny pod ścianą robiły się całe czerwone, i wyglądały tak jakby pragnęły wyrzucić mnie przez okno. Proszę bardzo. Wszędzie lepiej, tam gdzie go nie ma.
- Nie bądź taka sztywna, Lil. – przysunął rękę, do mojego policzka i już chciał go delikatnie musnąć, kiedy strąciłam jego rękę.
- Miej trochę wstydu idioto. Nie wiesz że dziewczynie się nie narzuca? –  Zadzwonił dzwonek. Wstałam, otrzepałam spodnie i ruszyłam pod sale, nie zaszczycając go już ani jednym spojrzeniem. Ale i tak wiedziałam że się uśmiechał. Debil. Z czego on niby się cieszył?