niedziela, 20 października 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 15

Siemaneczko!
Dziś taki tam sobie kawałeczek opowiadania, może nie zbyt dobry ale JEST ;D
Przy okazji polecam swojego nowego bloga --> http://miastomarzenjestu.blogspot.com/
Nie bądźcie dla niego zbyt surowi ;p



FAJNIE GDYBY POWRÓCIŁO…

Wieczorem, sama nie wiem czemu poczułam się jak przechodzone trzy sezony trampki. Byłam tak osłabiona że ledwo trafiłam z powrotem do łóżka. Plan uczenia się na następną sesję, mógł pakować walizki bo dzisiaj nic z tego ewidentnie nie wyszło. Otuliłam się w prześcieradło i włączyłam telewizor w poszukiwaniu czegoś sensownego. Przez smarkanie co pięć minut nosa, nie mogłam się skupić nawet na fabule My Little Pony, na mini mini. Do tego mokry kaszel, sprawiał ból porównywalny do oddzierania skóry z gardła. Było mi na zmianę gorąco i zimno, mokro i sucho. Myślałam że zwariuje! Szczególnie że do powyższych cudownych objawów dołączyły się mdłości.
Bartka jak na złość nie było. Wyszedł zaraz po śniadaniu, bo widział że nie chce rozmawiać. Nie dziwie mu się, bo moje zachowanie naprawdę nie było zachęcające do dzielenia czasu z moją osobą. Jak w tedy, miałam nadzieje że szybko nie wróci, tak teraz, chciałam by przyszedł tak szybko jak sprzedawali ciepłe bułeczki z rana, w tej piekarni na rogu.
Przełknęłam po raz kolejny ślinę by cofnąć wydzielinę, która również mi towarzyszyła, ale w  tamtym momencie poczułam że wszystko mi się cofa i że dłużej nie wytrzymam. Mdłości wyszły na wierzch, a ja zwróciłam to pyszne śniadanie wprost na brzozowy parkiet. W tym samym momencie wszedł Bartek.
- Lili?
- Ba…- nie zdążyłam dokończyć kiedy kolejna fala mdłości mną szarpnęła
- Lil, co jest?! – nie czekając na wyjaśnienia rzucił torby i wbiegł do pokoju. Ogarnął szybkim spojrzeniem sytuacje, i bez żadnych zahamowań, podszedł do mnie i zdjął otulającą mnie kołdrę. Posadził mnie między swoimi nogami, i podtrzymując mi czoło pozwolił bym dalej wymiotowała. Czułam się tak żałośnie, że zaczęłam płakać. Byłam tak osłabiona że nie miałam nawet siły dojść do łazienki. Z trudem patrzyłam na zielono żółtą maź spływającą pod łóżko. Ponownie zaniosłam się płaczem.
- Ciii, już nie płacz. Już ok. – odgarnął mi włosy z twarzy które były mokre od potu i łez.
- Już nie mogę – kolejny odruch wymiotny
- zwróć wszystko jeżeli to ci pomoże, i nie przejmuj się bałaganem. Wszystko sprzątnę.
- N- nie – i jeszcze raz!
- Chyba żartujesz bym pozwolił ci sprzątać w takim stanie.
- idioto – bąknęłam ostatni raz zwracając pokarm
- O, widzę że już ci lepiej.

-  Rozumiem, że to był przedwstęp do naszej przyszłości hmm?
- Nie denerwuj mnie- poprosiłam wycierając twarz ręcznikiem, kiedy było już po wszystkim
- Nie było źle, w sumie to nawet by mi to nie przeszkadzało jak byś była w ciąży.
- Ciekawe z kim!
- Oczywiście że ze mną!
- Daj mi lepiej pepsi, muszę się czegoś napić.
- Jesteś pewna, że pepsi to dobre wyjście?
- Nom, leczę się tym za każdym razem. Działa jak odrdzewiacz, ty tak nie masz po kacu?
- W sumie, jakby  się nad tym zastanowić to tak.- powiedział stawiając przede mną szklankę napoju
- Dziękuję – odpowiedziałam
- Nie ma za co.
- I za tamto też – wskazałam ruchem głowy duży pokój
Zaraz  po tym jak mi przeszło, Bartek ubrał mnie w szlafrok i zaniósł do łazienki, bym się ogarnęła. W tym czasie on, umył szybko i zgrabnie podłogę oraz zostawił otwarte drzwi od balkonu, żeby pokój się dostatecznie wywietrzył. Gosposia zasłużyła na medal!
- Raczej nie mogłem cię zostawić na środku pokoju, całą w rzygach.
- Nawet mi nie przypominaj. Dalej czuje się żałośnie.
- Nie masz powodu. Ja zawsze to przechodzę  po każdym zaliczonym melanżu i jakoś nie jest mi głupio.
- Ty to ty. Ja potrafię się czuć żałośnie nawet z powodu życia!- wyrzuciłam z frustracją- wszystko się komplikuje… najpierw twoja przeprowadzka, potem moja choroba… ciekawe co jeszcze życie ma dla mnie w zanadrzu?
- Nie uważasz że trochę za bardzo dramatyzujesz? Są ludzie którzy naprawdę mają problemy, a się nie załamują.
- Takie argumenty do mnie nie docierają ani trochę. Po za tym zapomniałeś że masz do czynienia z hipokrytką i arogantką.
- Oraz niepoprawną romantyczką – dodał mrucząc mi do ucha. Odepchnęłam go niczym natrętną muchę – widzę że już zanikła?
- Dawno temu za twoją sprawą – uśmiechnęłam się niczym te słodkie suki z brazylijskich serialów.
Westchnął przeciągle i uśmiechnął się łobuzerko, poczym się odezwał:
- Muszę iść na chwilę do domu. Szymon chciał abym mu pomógł przy projekcie z chemii.
Szymon! No właśnie! Boże… Jak mogłam zapomnieć do niego zadzwonić?! Przez te całe wymioty, gorączki i tym podobne uroki bycia chorym kompletnie wyleciało mi to z głowy.
- Wrócę za maksymalnie godzinę. Nie będę zbyt długo, bo jeszcze raz mi będziesz kazać po sobie sprzątać sierotko. Na razie – pocałował mnie delikatnie w policzek, tak szybko że nawet nie zdążyłam porządnie zaprotestować.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, zerwałam się z łóżka i pobiegła do kuchni po swój telefon. Na szczęście głos mi już powrócił więc mogłam z nim pogadać jak na człowieka przystało.
Wystukałam numer z zapałem szaleńcza i oczekiwałam odzewu.
- Cześć Lili! – Jego ciepły głos utulił moje bębenki – czujesz się już lepiej?
- Hej! Tak, o wiele lepiej. – kłamstwo, kłamstwem pogania…-  co u ciebie?
- W zasadzie dobrze… mam teraz trochę nauki. Bartek pewnie ci mówił, że mi dziś pomaga nie?
- Tak, tak. Wspominał coś. Z tego co wiem, to przed chwilą właśnie wyszedł, więc spodziewaj się go.
- No spoko, jestem już przygotowany. A ty? Kiedy wychodzisz do ludzi?
- Myślę że posiedzę jeszcze w domu, z dobry tydzień. Niestety… Ale potem, wiesz… - powiedziałam a miarę kusicielsko, na tyle ile przynajmniej umiałam  ( a nie umiałam nic, a nic…)
- Em…- zajęknął się a ja wiedziałam że to nie wróży nic dobrego. Spacer w deszczu i namiętny pocałunek mogły odejść w zapomnienie. Bay, Bay marzenia!  - Lil, wiesz… od czasu imprezy co nie co się zmieniło.
- To znaczy? – łapmy nadzieję, może tak szybko nie odejdzie!
- Mam już dziewczynę – powiedział bez ogródek a ja usłyszałam jak moje serce pękło w okolicach aorty ( nie jestem zbyt dobra w biologii )
- Tak? No to świetnie! – szczęście porównywalne z dostaniem brązowego wełnianego swetra na urodziny. Zero talentu aktorskiego!
- Tak, ja też się cieszę – mogłam poprzysiąc że uśmiechał się przez ten przeklęty telefon – Ale zawsze możemy wyjść gdzieś razem na kawę – podsunął nieśmiało.
- No jasne – nie miałam już siły zgrywać szczęśliwej laski – w takim razie już ci nie przeszkadzam, papa!
        Z biegiem czasu zauważam że moje marzenia w życiu, nie mają żadnego prawa głosu…










środa, 9 października 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 14

Hejo! Miałam takie wielkie ambicje by napisać opowiadanie do końca, a potem dopiero wklejać regularnie co tydzień, jak przykładna blogerka ale nie >.< Życie szkolne za bardzo mi to utrudnia. A więc dzisiaj takie małe co nie co ;)


RANO JAK NIE RANO

Niedziela. Dzień w którym muszę się ostatecznie wykurować , by w poniedziałek iść do szkoły jak gdyby nigdy nic i odwalić wszystkie sprawdziany. Nie mam zamiaru potem włóczyć się po profesorach by zaliczać te idiotyczne testy, nikomu nie potrzebne z resztą. Chyba wiem jak narysować kota?!
Doprawdy, ich logika i tok nauczania były czasem aż za nadto żałosne by nawet nad nimi płakać.

Po otworzeniu oczu, zaraz zapragnęłam je zamknąć by potwierdzić swoje oczekiwania że to jeden wielki zasmarkany sen. Przed moją twarzą, dosłownie dwa centymetry od niej, znajdowała się blond czupryna, wchodząca mi prawie do nosa ( to wyjaśniało ciągłe łaskotki w nocy…). Od niej, w dół, ciągnęła się szyja, zwieńczona czerwonym podkoszulkiem i czarnymi  bokserkami Bartka.
Chciałam krzyczeć że jest cholernym zboczeńcem i że ma się wynosić, ale głos uwiązł mi w gardle kiedy obrócił się twarzą do mnie – na szczęcie ciągle nieprzytomny .Nie wierzę że to mówię ale… wyglądał słodko. Tak, słodko. W ciągu dnia tego nie dostrzegałam bo zwyczajnie nie chciałam. Nie chciałam zagłębiać się w coś co nie miało racji bytu. Z miejsca przypomniała mi się rozmowa z mamą:
- Podoba ci się ? – zapytała
- Właśnie nie wiem! – wyrzuciłam z siebie ze złością – to takie głupie.
- Co jest głupie?
- Miłość, zauroczenia, te całe zakochiwania. Komu to potrzebne? Sprawiają tylko i wyłącznie same problemy.
- Problemy?- mama patrzyła na mnie jak na idiotkę
- No. A widzisz w tym jakieś korzyści?
- Oj, dziecko –westchnęła- nigdy nie słyszałam większej głupoty.
Boję się odrzucenia i boję się tego że ktoś mnie zrani. Wielokrotnie tego doświadczyłam i nie chce jeszcze raz przechodzić przez to samo, bo jest to tak samo frustrujące jak wypadające rzęsy. Mama tego nie rozumie, bo tata był jej pierwszym i tym jedynym. A ja, uwielbiałam popełniać wielokrotności błędów…
- Czemu jeszcze nie wyrzuciłaś mnie z łóżka? – zapytał a ja dopiero teraz zorientowałam się że patrzę się na niego dłużej niż bym mogła
- Ee..e..e… a co ty w ogóle tu robisz hmmm?! – wychrypiałam ( bo ciągle nie mogłam zbytnio mówić) po dłuższej chwili jąkania się
- Cóż…- wychylił się poza materac i natrafił pod nim parę butelek piwa – zrobiłem sobie wczoraj małe party – uśmiechnął się łobuzersko
- Ululałeś się tak?
Przytaknął kiwnięciem głowy:
- I że czułem się samotny, stwierdziłem że nie chce spać dzisiaj sam.
- I jakimś cudem znalazłeś się nagle koło mnie?
- Nom. Miałaś tak słodko rozwarte usta.
- Jesteś obleśny.
- A ty zimna. - skwitował
W przeciągu sekundy luźna atmosfera naszej sprzeczki zmieniła się nie do poznania, a jego słowa, choć w żarcie, zabolały mnie. Umilkłam gwałtownie i zacisnęłam usta w cienką linię. Prawda w końcu boli. I nie ma nic gorszego niż to, szczególnie dla mnie… kiedy moje zasady legną w gruzach  cały świat podąża za nimi …
- Nie mów że cię tym uraziłem – powoli wstał i popatrzył się na mnie poważnie. A ja milczałam. – serio? – dopytywał- Przecież żartowałem.
- W cale nie.
- Chyba wiem co mówiłam na żarty a co nie Ichi.- uśmiechnął się łobuzersko, chcąc ratować sytuacje ale mnie to w cale nie uspokoiło
- Przestań! – powiedziałam ostro, i zasłoniłam rękami uszy jak małe dziecko – nie mów tak, nie zbliżaj się do mnie  i przestań! Po prostu przestań!- zerwałam się z łóżka i wybiegłam z pokoju, do łazienki gdzie zalałam się łzami. Po prostu wybuchłam, choć sama do końca nie wiedziałam czemu. Nie lubiłam płakać. Mokre coś, zwane łzami spływało ci po policzku, a ty czułaś jak cała wilgotniejesz, jak uczucia odżywają na nowo, przywołując obrazy które są podstawą łez. Przez długi czas siedziałam po prostu na wannie i rozpamiętywałam każda najdrobniejszą chwilę, analizując kawałek po kawałku, i dochodząc coraz bliżej prawdy. Prawdy, że go kocham.

- już? Wyzbyłaś się tego czego miałaś się wyzbyć? – zapytał kiedy tylko opuściłam łazienkę
- Może. – odburknęłam
- To znaczy że zjesz śniadanie?
- Nie.
- Ach, te krótkie odpowiedzi. W pełni potrafią wszystko zastąpić nie?
- Nie.
- A może chociaż tak, ‘’poproszę jajecznicę na parówce, z tostami tak jak zawsze Bartek’’?
- Spadaj.
- Ta, to też może być Lili.
Szurając melancholijnie kapciami weszłam do salonu gdzie zakopałam się pod warstwami pościeli i zaczęłam zadowalać się współczesną telewizją. Typowa reakcja obronna, tuż po zdaniu sobie sprawy z uczuć do obiektu z którym mieszkamy. Pięć minut potem dostałam telefon od dziewczyn, a konkretniej od Maji, która martwiła się wraz z nimi, czy aby na pewno nie jestem w ciąży i czy nie leże gdzieś teraz w izolatce w szpitalu. Wyłączyłam się i napisałam przeprosi nowego sms’a że nie dawałam o sobie znać, i że nie mogę teraz normalnie gadać, bo niestety jestem chora i nie umiem aktualnie wydobyć z siebie dźwięków słyszalnych przez komórkę. Pożyczyły mi powrotu do zdrowia i zagwarantowały mi że przyjdą mnie odwiedzić, ale odprawiłam je  z kwitkiem, tłumacząc się, że się zarażą, i zimowe wyprzedaże znikną z ich pola widzenia. Był to bardzo przekonujący argument. Ale to bardzo…
Dwa odcinka Spangebooba potem dostałam swoje zamówienie, choć tak naprawdę niczego nie zamawiałam. Ale to można wyjątkowo pominąć. Zapach jajecznicy był wyjątkowo zbyt kuszący…
- Smacznego- powiedział siadając koło mnie
-Henkuje – wypowiedziałam z trudem przeżuwając pierwszy kęs Tosta
- Czemu płakałaś?- zapytał z lekkością przełączając kanał
- Daj mi spokojnie zjeść – mruknęłam niezadowolona – i przełącz z powrotem na nickoledona, zaraz będzie drugi odcinek pingwinów z Madagaskaru
- Dalej lubisz takie bajki?
- To lepsze niż te twoje gówna z MTV.
- Sądzisz że ekipa z New jersey to nic nie warto gówno?
- Z ust mi to normalnie wyjąłeś. Co jest fajnego w ciągłym imprezowaniu i piciu do nieprzytomności?
- To że jest potem beka.
- Ta… beka że np. zaszłaś przez przypadek w ciąże.
- Dramatyzujesz ichi.
Skamieniałam. A łyżka z jajecznicą którą przed chwilą trzymałam w ręce z trzaskiem wylądowała z powrotem na tacce z teletubisiów.
- Do cholery jasnej… nie mów tak do mnie!
- Czemu? – zdziwił się jak gdyby nigdy nic – kiedyś to lubiłaś.
- Kiedyś było kiedyś.
- Nie chcesz do tego wrócić?
- Idę jeść do kuchni.
I poszłam do kuchni.

wtorek, 1 października 2013

''Dwa Tygodnie'' - Roz. 13

I jest! Boże szkoła daje mi popalić- w końcu w sumie, bo się zaczynałam zastanawiać kiedy to wszystko się zacznie. Ach te zadania domowe, kartkówki, nerwica nauczycielka, i szkolne problemy ze szkolnymi znajomymi... sama słodycz tych pięciu dni spędzonych w klatce. IDEOLO, normalnie.



ŻYCIE ZASKAKUJE

Zimno. Cholernie zimno. Wieje. Mocno wieje. Nie przypominam sobie bym w domu miała zainstalowaną klimatyzację.
Powoli otwarłam oczy, tak by przygotować się na widok źródła tego ziąbu i żeby się za nadto nie zdenerwować. Niestety, w momencie kiedy zauważyłam że jestem na balkonie, cały spokój szlak trafił. Co prawda, pode mną był materac, a ciepły śpiwór okrywał mnie od stóp do głów, ale CO Z TEGO?!
Wnioskując z sytuacji, najprawdopodobniej musiałam tu spać.
Usiadłam i odgarnęłam włosy z twarzy i… olśniło mnie. Momentalnie sobie przypomniałam, o wczorajszej imprezie Bartka, poznaniu Szymona, i końcowym wyniku (czyt. Poddania się tłumowi, by nocować poza swoim własnym domem! ) Przełknęłam ślinę, i poczułam niewyobrażalny ból w gardle. Au, Au… bolało przy każdym przełknięciu. Cholera, pewnie się przeziębiłam tą nocką na Świerzym powietrzu…
Wstałam i powędrowałam ku drzwiom balkonowym. Teraz dziękowałam Bogu, za to że tata zainstalował  te dwie klamki. Inaczej musiałabym pukać w szybę tak długo, aż by mnie ktoś usłyszał.

W środku, panował bród, smród i ubóstwo. Nie wiem nawet czy w ciągu mojego całego życia, widziałam taki bajzel w czyimś domu. Meble pozostały nietknięte, przykryte folią, w kątach pokoju, chociaż walało się na nich parę części odzieży, nawet tych intymnych…  Pod każdą ścianą były po podsuwane papierki po cukierkach, paczki po chipsach, i butelki bo różnego rodzaju napojach rozweselających. Natomiast podłoga była upaćkana różnymi kolorowymi maziami. Coś białego, żółtego i czerwonego. Pewnie wzięli majonez, musztardę i ketchup z kuchni. Podeszłam bliżej by utwierdzić się w przekonaniu, że tak było, ale nie… maź okazała się być jedną z moich nowych farb olejnych z Kohinora. No, nie. Nie, nie, nie. Zniosę wszystko, ale nie tykania moich świeżo zakupionych rzeczy! Właśnie, muszę sprawdzić czy wczorajsze zakupy pod kuchennym stołem zostały nietknięte.
Rozglądnęłam się po pokoju dzikim wzrokiem, szukając ofiar. Nikogo nie znalazłam prócz zwiniętym na kanapie, Bartkiem. Reszta ma szczęście że wyszła wcześniej, inaczej wszyscy padli by moją ofiarą. Mogłam go obudzić w sposób graniczący z dzikimi wrzaskami, lub zrobić to bardziej finezyjnie…
Tak… Szklanka lodowatej wody, była jak najbardziej finezyjna.
Chlust!
- A! Ja nic nie piłem mamo! – wydarł się na cały dom, a moje bębenki jęknęły
- Nietrzeźwość to teraz twój najmniejszy problem – powiedziałam lodowato – zaraz sporządzę ci listę, co dzisiaj będziesz robić.
- Lili?- dopiero teraz na mnie spojrzał. No nie!
- Nie, twoja mama wiesz? Boże, nie mogę uwierzyć jakim niewiarygodnym idiotą jesteś! Zdajesz sobie sprawę co się wczoraj wydarzyło?! – krzyknęłam, a moje gardło przeżyło katusze. Ból uniemożliwiał mi nawet mówienie
- No, przyszedł jeden kumpel i wziął paru znajomych – wymamrotał przecierając oczy
- Paru?! Ty to nazywasz paroma? – pod koniec dosłownie zaczynałam skrzeczeć, a moje słowa zamieniały się  w dosłownie półsłówka
- Co jest z twoim gardłem?
- Zapytaj swoich znajomych – wychrypiałam z trudnością – spałam przez nich na balkonie, deklu!
- Dlaczego tam spałaś?
- Och, nie przypominasz sobie jak to uświadomiłeś ich że jestem obłąkana i nie mam gdzie się podziać?
Zaśmiał się pod nosem.
- Tu się nie ma z czego śmiać, kretynie. Popatrz co zrobiłeś z moimi farbami! – wskazałam na ich kolorowe pozostałości na parkiecie
- To nie moja wina!
- Jak to nie twoja?!
- Normalnie!
- Gówno prawda!
- Ale!
- Nie ma żadnego ‘ale’! Dziś to ty wszystko sprzą…
Mój obraz zaczął się rozmywać, a nogi straciły czucie. Dalej obraz mi się po prostu urwał…

Wszystko bolało mnie tak mocno jakbym była po jakiś robotach drogowych. Każda część mojego ciała zdawała się ważyć po kilkadziesiąt kilogramów, a sama wizja że je podnoszę była istnym bólem. Kiedy przełknęłam ślinę poczułam taki sam ból, jak rano. Ooo nie… Nienawidzę być chora. Trudno, zaraz wstanę i… właśnie. Dlaczego ja w ogóle leżę? Przecież z tego co pamiętam, to wyszłam z tego przeklętego balkonu i zaczęłam wrzeszczeć na Bartka za ten cały syf. A potem… już nic nie pamiętałam.
Czym prędzej otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą twarz zmartwionego Bartka.
- Co ty do cholery robisz?- wyszeptałam, bo tylko na tyle było mnie stać
- Obudziłaś się! – wykrzyknął, po czym uściskał mnie mocno. – myślałem że stało ci się coś większego.
- A co miało mi się niby stać? – zapytałam lekko go od siebie odpychając
- W końcu zemdlałaś nie?
- Serio? – przeraziłam się
- Tak, ale na szczęście upadłaś na sofę, więc nic takiego ci się nie stało.
- Um, to całkiem nieźle – chwila milczenia. Bo niby co miała powiedzieć? ‘’Dzięki że w momencie kiedy ja byłam nieprzytomna, gapiłeś się mnie wzrokiem psychopaty?’’ – Muszę iść po leki -powiedziałam podnosząc się.
Stanął przede mną, równocześnie blokując mi  przejście i chwytając za ramiona położył mnie zdecydowanie z powrotem na łóżku.
- Nigdzie się z tond nie ruszasz, jasne?
- Idioto…- westchnęłam – muszę wziąć leki
- Zaraz ci przyniosę.- zaoferował się
- Nie wiesz jakie, ja z resztą też nie. Daj mi telefon, zadzwonię do mamy. Powinna wiedzieć co mi dać.
- Sam już to zrobiłem – powiedział dumnie
- Cooo takieeeego? – spytałam przeciągle, w obawie o najgorsze
- Zadzwoniłem do niej, i wyjaśniłem sytuacje – odpowiedział spokojnie
- Boże… Czy wiesz co zrobiłeś?! Ona zaraz tu przyjedzie z całym ostrym dyżurem by mnie reanimować! Zaraz się zaczną kroplówki, wenflony, igły, krew! Ugh! Co ty zrobiłeś, boże dlaczego pokarałeś mnie takim idiotą…
- Spokojnie! Ma akurat dyżur, więc powiedziała że jak coś to przyjdzie pojutrze, jeżeli będziesz tego potrzebować. I cytuje ‘’przecież ma tyle lat, i w końcu ciebie, że sobie poradzi’’.
- Mam… ciebie?- chwilowo mnie zatkało, jak w tedy kiedy brązowe skórzane kozaczki były za 100 zł w intetshoe.
- Owszem – uśmiechnął się zadowolony – będę od dzisiaj twoją domową pielęgniarką
- Chyba sobie kpisz .
- Oczywiście że nie.
- Daj mi spokój, muszę wstać i…
Znów położył mnie siłą, lecz tym razem przytrzymał mnie trochę dłużej, pochylając się nade mną jakieś trzy centymetry od mojej twarzy.
- Będziesz spokojnie leżeć, czy mam może zastosować inne metody byś pozostała w tym łóżku co?
Patrzyłam na niego sparaliżowana a moje serce znów postanowiło wyruszyć  na wycieczkę do gardła. Przez jego łomotanie, czułam że mam je dosłownie w szyi…
- To jak będzie Lili? – zapytał przysuwając się coraz bliżej, i bliżej.
- Zgoda, zostaje. – odpowiedziałam wreszcie a on odsunął się niechętnie
- A liczyłem na jakieś ekscesy… - wymamrotał wychodząc z pokoju
- Zboczeniec- mruknęłam pod nosem
- Słyszałem!

Skończyło się na tym, że dostałam zapalenia krtani, przez co pod koniec dnia nie mogłam nic mówić. Moje kontakty z Bartkiem ograniczały się do pisania wszystkiego na kartkach, co było po prostu komiczno żałosne. Podczas gdy ja ‘’umierałam’’ w łóżku, oglądając telewizję i śpiąc na zmianę, Bartek rzeczywiście się postarał i robił wszystko to o co go prosiłam- lub inaczej mówiąc kazałam. Posprzątał nawet całe mieszkanie zgodnie z  moimi wskazówki i podał właściwe leki pamiętając przy okazji w jakiś odstępach należy je dawać. Był lepszy w leczeniu nawet od mamy, której czasem zdarzało się pomylić opakowania… mówiłam jej żeby nosiła na stałe te okulary, ale nie. Twierdziła że wygląda staro, ale nie oszukujmy się czterdzieści pięć lat robi swoje, chociaż dla mnie i tak zawsze miała trzydzieści sześć. Lecz wracając do mojego ‘’pielęgniarza’’ byłam naprawdę w szoku, że tak bardzo się starał, i robił faktycznie za moją domową pielęgniarkę. Jedyne co musiałam robić sama, to tylko chodzić do toalety.

Wieczorem, około dziewiątej, moja komórka zawibrowała dając znak od ludzkości. Ekran wyświetlał numer Szymona. W przeciągu jednej sekundy, zapomniałam o całej tej chorobie i poderwałam się jak oparzona. Co z tego że każdy ruch bolał jakby mnie ktoś porządnie zlał? Co z tego że nie mogłam wyrzucić z siebie żałosnego ‘’halo’’?
- Lili? Halo? Słyszysz mnie? -
Moje szeptanie, czy inaczej mówiąc pojękiwanie, nie było dla niego w ogóle słyszalne. Czułam się jak jakaś skazana na odwieczne szeptanie,  dziewczynka, pozostawiona sobie i kartce papieru z markerem. Uczucie porównywalne z wyprzedażami w ciągu lata, kiedy ty jesteś poza domem. Grr..
Zakłopotaną i równocześnie zdenerwowaną, znalazł mnie Bartek. Widząc że trzymam telefon w ręce, domyślił się całej sytuacji i z miejsca, z szatańskim uśmieszkiem, pozbawił mnie go.
- No siema, brat! – powiedział do słuchawki , patrząc mi przy tym prosto w oczy. Oj żeby zaraz bez nich nie został! – co? Aaa. Jest chora, pewnie dlatego. Spotkanie? – spojrzał na mnie karcącym wzrokiem. Niech się wypcha! – cóż… skontaktuje się z tobą, jak tylko wyzdrowieje. Czy to przeziębienie? Nie, ma zapalenie krtani, dlatego nie może nic mówić. No pewnie. Nie ma sprawy. To na razie! – rozłączył się – masz pozdrowienia od niego – odpowiedział chłodno i wyszedł z pokoju
CO TO MIAŁO DO CHOLERY BYĆ? Jak jest zazdrosny, to trzeba mu przyznać że jest na dobrej odwadze by to idealnie oddawać. Jeszcze nie daj boże będzie kontrolował moje sms-y i rozmowy. A nie zdziwiłabym się gdyby tak było. Czas założyć blokadę.