czwartek, 19 września 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 12



Hejo, hej! Dzisiejszy dzień wykończył mnie psychicznie jak i fizycznie tak, że zastanawiam się czy nie przenocować  już na fotelu, na którym właśnie siedzę >.< mam takiego lenia, że nawet nie chce mi sie iść do łazienki, nie mówiąc już o rozkładaniu łóżka XD No, w każdym razie napisałam co nie co, i może nie jest to coś strasznie długiego, jak zapowiadałam, ale jest ^^ Miłej lektury :)

BALKON JAKO DRUGI DOM


- Dziś piątek – oświadczył wgryzając się w kanapkę
- Więc?- zapytałam podejrzliwie
W  odpowiedzi wzruszył ramionami i dopił herbatę.
- Planujesz coś? – dopytałam
- Raczej nie. Przecież zabiłabyś mnie tylko gdybym zrobił coś bez twojej wiedzy.
- Cieszę się że dajesz sobie z tego sprawę. – uśmiechnęłam się niczym służbistka w banku-  No to ja lecę na zajęcia, będę jakoś po piątej, bo zajęcia kończę o trzeciej a Zosia chciała jeszcze iść do galerii. – chwyciłam torebkę i zaczęłam ubierać buty
- Poczekaj, zabiorę się z tobą. Mam na tą samą godzinę.
- Oki. To się pospiesz, bo zaraz nam tramwaj ucieknie.
Może to było nie normalne, ale zaczęłam się przyzwyczajać do jego towarzystwa i… je lubiłam. Wcześniej w domu było jakoś tak pusto i cicho. Byłam przyzwyczajona do bardziej ‘’głośnego’’ życia, bo w końcu nawet kiedy mieszkałam z rodzicami ciągle byłam pod ostrzałem wrzasków Kasi, i niekontrolowanych zachowań starszych. Więc kiedy przeprowadziłam się do swojej małej kawalerki, wypadłam z torów swojego dawnego trybu życia, i zapomniałam jak to fajnie mieć żywy dom. Teraz za każdym razem kiedy przekręcam klucz w drzwiach nie myślę ‘’ Co zrobić dziś na obiad?’’, tylko ‘’Jestem ciekawa co dziś odwali Bartek.’’.  Żołądek także ma w tym swoim udział, bo w końcu, wędruje za każdym razem do gardła, kiedy o tym pomyślę.

Do uczelni jedzie się dokładnie jedenaście minut. W przeliczeniu, jest  to dokładnie 660 sekund. I przez te 660 sekund, wzrok Bartka nie odrywał się od mojej osoby. Przez 330 sekund znosiłam to w miarę spokojnie ( jeżeli zaciskanie paznokci na skurzanej kurtce można uznać za spokojne), po następnych 110, poczułam że nie wytrzymam do końca jazdy, w efekcie czego, wybuchłam wcześniej niż zamierzałam.
- Możesz mi wytłumaczyć po co patrzysz się na mnie tak bezczelnie od dziesięciu minut? – zapytałam pretensjonalnie
- Ładnie dzisiaj wyglądasz – odpowiedział ze swoim rasowym uśmiechem
- Och, proszę cię. Jesteś beznadziejny. – burknęłam wysiadając z pojazdu
- Niby dlaczego?! – obruszył się
- Twoje teksty są wyjęte rodem z komedii romantycznych.
- A czy życie nie jest jedną wielką komedią romantyczną?
- Nie. Jest jednym wielkim dramatem.
- Jesteś totalną pesymistką.
- O godzinie siódmej rano, kiedy jest zimno i pada, owszem.
- Bartek! Siema! – kawałek przed nami pojawił się jego najlepszy kumpel Łukasz. Szedł w naszym kierunku wymachując sportową torbą. Trenował kosza, i był z tego dumny niczym paw.
Bartek pomachał mu na przywitanie i zwrócił się do mnie:
- Dalej pójdę z nim, dobrze Lili?  Wiem że nie za bardzo trawisz jego osobę , a z rana potrafisz zabić. On ma jeszcze dzisiaj trening więc niech dojdzie w jednym kawałku. – powiedział i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, pocałował mnie w policzek. Potem do niego pobiegł.
Choć próbowałam się powstrzymać, oblałam się rumieńcem na twarzy, i uśmiechnęłam się tak szeroko jakbym dostałam tą śliczną turkusową listonoszkę z Sinseya. Jestem totalną kretynką. To pewnie było tylko tak po koleżeńsku a ja  już sobie  wyobrażam niewiadomo co. Ale z Bartkiem nie ma nigdy nic po koleżeńsku! Ludzie… Nigdy nie myślałam że piątkowe poranki będą wprowadzać mnie w stan watnych nóg.


Dzisiejsze zakupy przejdą do historii wyprzedaży. Jako pełnoprawna zakupocholiczka, mogę być dziś dumna ze swoich zdobyczy. Beżowy długi sweterek, taki na zimne wieczory za niecałe 30zł, do tego leginsy galaxy, w końcu upolowane w ĘĄ, za 20zł ( wcześniej kosztowały sześć dych!), w New Yorkerze, chwyciłam ostatnią miętową chustkę za 4zł i  dwa lakiery do paznokci za 5 zł. Jeden bordowy a drugi chabrowy. Zośka też zaszalała. Wydała swoje całe trzymiesięczne kieszonkowe na czekoladowe botki i musztardowy płaszczyk. Sama bym sobie je sprawiła, ale nie były przecenione, czego ja nie popieram. Prawdziwa okazja wymagała co najmniej dwudziestoprocentowej zniżki.

Tak uszczęśliwiona, z torbami w rękach, z słuchawkami na uszach, z ulubioną melodia w głowie, z bananowym błyszczykiem na ustach i z wymalowanym uśmiechem stanęłam przed drzwiami. Na całej klatce dało się usłyszeć głośne bity dyskotekowych kawałków, które puszczał z pewnością, któryś z moich sąsiadów. Nieprzespana nocy, witaj.
Nie kwapiłam się do wyciągania kluczy więc zadzwoniłam dzwonkiem by Bartek otworzył mi drzwi i pomógł z torbami ( bądź co bądź nie były za lekkie). Odczekałam chwile podreptując nogami w rytm muzyki, kiedy wejście do mojego mieszkania się otworzyło. Stał w nich wysoki rudzielec, z zielonymi, jednak trochę przekrwionymi oczami i uśmiechał się niewyraźnie. Popatrzyłam szybko na numer na drzwiach, czy aby na pewno trafiłam pod właściwy adres. Ku mojemu rozczarowaniu był dobry.
- Sie- sie- siema. – wydukał obcy
- Heej? – odparłam i popatrzyłam na niego z lekkim obrzydzeniem. Te czerwone wypryski na twarzy nie dodawały mu urody ani trochę.
 Kiedy tak stałam i analizowałam swoją sytuację, zorientowałam się że w środku panuje półmrok, a te dzikie wrzaski i muzyka dochodzą właśnie z tam tond. Mogłabym być pewna, że jutro będę latać po całej klatce z przeprosinami.
- Przyszłaś do Piotrka?- zapytał a ja przypomniałam sobie o jego obecności
- Kogo? – zdziwiłam się
- No, do Piotrka. Jesteś jego dziewczyną nie?
- Nie?
- Aha. – odpowiedział tempo –  wchodzisz? – oparł się o framugę drzwi, i zarzucił swoim nieudolnym flirciarskim uśmiechem. Zebrało mi się na wymioty i z trudem je przełknęłam.
- W końcu to moje mieszkanie .  – powiedziałam przeciskając się obok niego. Dam sobie rękę uciąć że gapił się na mój tyłek.
W głowie opracowywałam już plan jak najszybciej zabić Bartka i jak najsprytniej schować jego zwłoki by nikt się nie dowiedział, że moje nerwy osiągnęły ostateczny poziom.
W przedpokoju powitałam paru równie nieznanych i równie podejrzanych ludzi, którzy przyglądali mi się niczym nowemu gatunkowi w ZOO. W rękach trzymali małe kieliszeczki z przezroczystym płynem w środku i wesoło gawędzili.  Weszłam do kuchni i położyłam pod blatem swoje zakupy. Powyżej nich znajdowały się puste lub pół- puste paczki po chipsach, krakersach, żelkach i tym podobnych truciznach. Butelek też nie brakowało. Od soku pomarańczowego po ‘Żubra’ i coś mocniejszego. Do wyboru do koloru.
Niewiele myśląc skierowałam się do salonu, gdzie miałam zamiar znaleźć główną przyczynę poluzowania moich zasad. Drzwi były zamknięte więc od razu szarpnęłam klamką i wparowałam do pomieszczenia. W środku było jeszcze głośniej niż na zewnątrz. Wszystkie meble były bezpiecznie poodsuwane pod ścianę, więc środek pokoju robił za parkiet. Nikt nie zauważył mojej obecności, po mimo że w tych piętnastu metrach znajdowało się ponad trzydziestka ludzi. Ciekawe czy Bartek ich chociaż zna… Stanęłam na palcach i rozglądnęłam się nad tłumem czy nigdzie nie widać jego rozczochranej blond czupryny. Niespodzianką nie było to, że go tam nie znalazłam. Nie wiedzieć czemu przez myśl przemknęło mi że moja zguba, powinna być na balkonie. W końcu od zawsze, było to miejsce spotkań.

Teraz, kiedy wyszłam na jesienny ziąb, temperatura nie wydawała się tak niska jak przedtem. Sądzę że powinnam podziękować swojemu ciśnieniu, które bardzo mocno mnie rozgrzało, w momencie, kiedy zobaczyłam go spokojnego i wyluzowanego, opierającego się o balustradę. Jednak potęga emocji jest nieograniczona.
- Ty idioto! – krzyknęłam uderzając go mocno w ramię, korzystając z elementu zaskoczenia- kto pozwolił ci na jakąkolwiek imprezę w MOIM mieszkaniu!? Ja się pytam, KTO?!
Bartek odwrócił się w moją stronę,  a ja  z przykrością i równocześnie zażenowaniem stwierdziłam że wyżyłam się na niewłaściwej osobie.
- Au…- chłopak jęknął rozmasowując sobie ramię – Za co dostałem tym razem?
-  O matko! Ja… Ja przepraszam! Pomyliłam cię z jedną osobą, jesteście bardzo podobni.
- To oznacza że od razu trzeba mnie bić? – zapytał lekko zirytowany.
- Naprawdę, bardzo przepraszam.
W tym samym momencie na balkon wkroczył prawdziwy obiekt moich bluzgań.
- O! już się poznaliście! To dobrze, bo nie chciałem marnować czasu na przedstawianie i tym podobne pierdoły.
- Bartek! – krzyknęłam, nie słysząc tego bełkotu przed chwilą
- Tak, tak właśnie mam na imię – uśmiechnął się głupio, a mi ciśnienie podniosło się jeszcze wyżej               ( nie wierzyłam że da radę…)
- Jesteś bezczelny, niewychowany i… - uciszył mnie ruchem ręki
-  …głupi, dziecinny i inne takie. Tak, wiem i zdaje sobie sprawę. Ukarać możesz mnie później. A teraz pozwól że przedstawię ci mojego brata Szymona – wskazał na chłopaka którego uderzyłam wcześniej
- To dlatego jesteście tacy podobni – wydukałam sparaliżowana całą tą żenującą sytuacją
- No co ty nie powiesz?
- Przepraszam jeszcze raz za tamto. Zacznijmy jeszcze raz, dobrze? Jestem Lili – wyciągnęłam dłoń z nadzieją że za drugim razem niczego nie zepsuję.
Popatrzył się na nią nieufnie ale po chwili mocno uścisnął. Odetchnęłam z ulgą.
- Szymon – uśmiechnął się  niemal że identycznie jak jego brat. Nie wiem nawet czy nie ładniej….
- No to ja lece, narson! – Bartek zaczął się wycofywać
- Stój! – rozkazałam i chciałam za nim iść, ale dłoń Szymona mnie powstrzymała.
- Myślę że z dzisiejszej rozmowy nic nie wyjdzie. – powiedział i wyciągnął w moją stronę polar – trzymaj, pewnie jest ci zimno.
-Dzięki – zarumieniłam się , a chwilę potem zaczęłam mieć wątpliwości czy okrycie aby na pewno mi się przyda.

Szymon, miał takie same włosy jak Bartek, i nawet taką samą fryzurę. Oczy miał równie ciepłe co on, a uśmiech, o sile rażenia. Po mimo że byli do siebie tak podobni, dla mnie różnili się jak szpilki a koturny.  Bartek, był, jest i z pewnością będzie przygodą, mojego nastoletniego życia i nie uważam go za człowieka, który podbija świat swoja dobrocią. Za to, Szymon to co innego…  Kiedy na niego patrzyłam miałam wrażenie że jesteśmy ze sobą już trzy lata po ślubie, a po salonie biega nasza dwójka dzieci.
- Więc mój braciszek chciałby spróbować jeszcze raz tak?
- Taa- odparłam wyrwana ze swoich chorych fantazji
- Zgaduje że nie jest ci to na rękę?
- A znasz to uczucie kiedy nie chcesz kolejny raz jeść dania po którym miałeś zatrucie?
- Kiepskie porównanie, ale tak – zaśmiał się – wiem jak się czujesz, to okropne.
- Nom. Ale najgorsze jest to że on cały czas do tego dąży, dąży i dąży. Już mi od tego nie dobrze, a pomyśleć że to dopiero trzeci dzień.
- Tak właściwie dlaczego się na to zgodziłaś?
- To był częściowo plan koleżanek, żeby się odczepił, ale teraz jak się nad tym zastanowić, to było to bez sensu i nie wiem czemu się  tak właściwie zgodziłam.
- Może dlatego że chciałaś? - podsunął
- Pfff… nawet nie chce tak myśleć.
- Czemu?
- Wiesz co by się w tedy stało? – pokiwał przecząco głową – musiałabym zacząć odwiedzać  psychologa, żeby ogarnął za mnie moje myśli. Mnie by to przerosło.
- To służę chętnie pomocą,  kiedy tylko się nad tym zastanowisz.
- Jesteś psychologiem?- zdziwiłam się
- Prawie, jestem na trzecim roku. Ale gwarantuję wysoką jakość swoich usług.
- To może powinnam zastanowić się nad tym już dziś?
- Czemu by nie?
Moje nogi gwałtownie zmieniły swój stan skupienia, na ten bardziej rzadki, i musiałam się podtrzymywać krzesła by nie upaść. Flirtowałam z nim! Był boski! Ja byłam sama! On był sam! ( prawdopodobnie)  Co mi stało na przeszkodzie by być już ze sobą na zawsze?! Czułam że to był właśnie on! Świecie, dziękuję! Jesteś wspaniały!
Nie, Lili. Jest już późno, emocje cie ponoszą a ty sama jesteś zmęczona i nie wiesz czego chcesz. Dam sobie głowę uciąć że jeżeli to by się działo za dnia, takie coś nie miałoby nawet miejsca. Okrutnym faktem było to, że noce zmuszały ludzi do zwierzeń i tym podobnych moralnych pierdół.
Ale jest tak blisko. Na wyciągnięcie ręki… wystarczy tylko jedno słowo by się zgodził. A się zgodzi. Jestem pewna.
Nie, Lili. Najlepiej wyjdź teraz z balkonu i zakończ prywatkę w salonie, oraz zapomni o Szymonie, pomiocie seksapilu.
- Muszę już niestety iść. Jutro czeka mnie poprawka i potrzebuję być przytomny.
 Stłumiłam okrzyk rozpaczy…
- Jutro sobota, a ty musisz jeszcze iść na zaliczenie?
- To nie ja ustalam prawa – wzruszył bezradnie ramionami – ale potem mam czas – dodał szybko
- Masz coś konkretnego na myśli? – zapytałam z półuśmieszkiem
- Nie, tylko zwyczajną wizytę u psychologa.

Bartek powinien być wdzięczny swojemu bratu za to że wprowadził mnie w taki a nie inny stan. Nie oszukujmy się. Był drugim narkotykiem zaraz po lasagne.
W każdym razie moje nieudolne próby wyrzucenia wszystkich z domu, spaliły na panewce, kiedy Bartek poinformował wszystkich zebranych o tym że jestem obłąkana, i szukam swojego właściwego mieszkania. Skutek był taki, że dziki tłum tak bardzo obdarzył mnie uczuciem, że wyrzucili mnie na balkon z materacem i śpiworem. Za to ja byłam tak zmęczona po dzisiejszym dniu że nawet nie protestowałam. Poszłam niczym psiątko ze schroniska, tam gdzie mi kazali i położyłam się by w końcu zasnąć. Wierzyłam że jutro wszystko zniknie, łącznie z moim poczuciem winy, za swoje dzisiejsze zachowanie na poziomie pierwszoklasisty. Chociaż nie. Nawet oni potrafili się bardziej buntować.

Ps. W powietrzu unosił się jeszcze JEGO zapach.

piątek, 13 września 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 11


I jest! Udało mi się w końcu wymyślić i napisać tak jak chciałam coś dłuższego. Czas mam tylko wieczorem, więc pisanie jest ciut utrudnione. szczególnie kiedy moje oczy sięgają biurka, a ręce chcą pisać dalej >.<
No nic, zostawiam do oceny i jak to mówi ławkowa koleżanka...
POZDRAWIAM MARYLA <3


GRUNT TO RODZINA

Nie ma to jak zacząć poranek ze środkami uspakajającymi, które jak na złość nic nie dają. Teraz rozumiem mamę, która bierze zawsze trzy zamiast jednej. Pojedyncza działa chyba tylko w przypadku złamania długo zapuszczanego paznokcia. Na takie kalibry jak Bartek, muszę zacząć łykać cztery, albo pięć. Albo najlepiej całe opakowanie. W tedy będę się martwić że nie wychodzę z kibla a nie że w moim domu mieszka szkodnik.
 
Zaraz po tym jak doprowadziłam się do porządku chwyciłam za telefon i wykręciłam numer do ZIOMSKPMJCANM. Co z tego że był czwartek i miałam zajęcia za godzinę? Poradnia psychologiczna prowadzona przez moje przyjaciółki była otwarta 24h- chwała Bogu, bo inaczej wydałabym majątek na wizyty u prywaciarza. Uwierzcie mi że pomimo tej twardej powłoki pod spodem jest wątłe ciało ślimaka.

Na stole zostawiłam kartkę by zamknął tylko drzwi, bo nie miałam zamiaru odezwać się do niego ani słowem, po porannej akcji. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, i w swoich ulubionych wiązanych koturnach ruszyłam pewnym krokiem na spotkanie z dziewczynami. A on niech się udławi tą swoją miętową pastą do zębów. Debil.

- No, więc tak właśnie wygląda cała sytuacja – objaśniłam ( oczywiście pomijając kawałek z pocałunkiem)
Dziewczyny patrzyły na mnie jak na letnią wyprzedaż w H&M, i kiwały przecząco głową jakby nie mogły w to uwierzyć. Nie dziwiłam im się. Tam przeceny zdarzały się bardzo rzadko-legenda głosiła że raz na sto lat.
- Jesteś pewna że nie opowiedziałaś nam przed chwilą jakiegoś filmu, który wczoraj oglądałaś? – Jagoda przyjrzała mi się podejrzliwie
- Masz mnie za idiotkę?
- Oczywiście, że nie Lili – odparła dyplomatycznie Maja – ale praktycznie rzecz biorąc miałaś umówić się z nim na randkę, a nie pozwalać mu z tobą mieszkać przez dwa tygodnie czyż nie? To trochę się mija z celem.
- No co ty nie powiesz? – burknęłam – problem w tym że nie chciał zwykłej randki. – upiłam łyk kawy, wracając wspomnieniami do tej nieszczęsnej rozmowy
- Ja..Jagoda? Czy to nie łamie naszych zasad? – zapytała nieśmiało Zosia
- Eee…- zawahała się – może trochę, ale w wypadku Lili musimy podjąć specjalne środki by Bartek definitywnie się od niej odwalił, co nie?- popatrzyła ostentacyjnie na Majkę, a ta pokiwała potwierdzająco głową.
- Czyli mieszkacie teraz razem tak? I to przed dwa tygodnie? –  Zośka ciągle sprawiała wrażenie nie co ogłupionej
- Taa…
- A co ma być po tych dwóch  tygodniach?
- Nie wiem. On chyba liczy na cud że będzie z tego coś więcej – westchnęłam przeciągle – ale spokojnie. Póki mam was pod telefonem nic mi nie grozi – uśmiechnęłam się lekko, i momentalnie poczułam na sobie ciężar kłamstwa.
- No ja mam nadzieję Lil – powiedziała pokrzepująco Jagoda.
Dobrze. Dziewczyny zostały powiadomione o całej sytuacji, co prawda częściowo ale zawsze. Jeden problem z głowy.

Po wyjściu z naszej kawiarenki, wykonałam jeszcze jeden telefon. Tym razem do Davida. Swoje liche kłamstewka mogłam teraz usprawiedliwić tylko  przed nim, bo jako jedyny lepiej mnie rozumiał niż one. Nie chodzi tu o jakąś zdradę płci pięknej, czy coś w tym stylu, tylko o czystą zgodę. Jeżeli powiedziałabym dziewczyną to co zdarzyło się w środę wieczorem, jestem pewna że wydalenie z klubu nie byłoby jedynym skutkiem. A tak to, one nic nie wiedzą i wszyscy są szczęśliwi. No, może z małym wyjątkiem. Ale nie czepiajmy się szczegółów.

Z Davidem umówiłam się w parku niedaleko uczelni. Poczekałam zaledwie dwie minutki, kiedy pojawił się za zakrętem. Wspomniałam że był perfekcjonistą również w byciu na czas? Nie musze mówić, że kiedy się spóźniłam, linczowanie zdawało się być przyjemnością…
- Bomba wybuchła, zgadłem? – zapytał  od razu, przytulając mnie
- Ehem… i saperzy nie pomogli. Noc, nie jest ich dobrą stroną.
- Dziewczyny nie wiedzą, prawda?
- Nie. Na razie tylko ty.
- Masz zamiar im powiedzieć?
- Ta… Nie. Nie, póki co nie chcę, bo to tylko stworzy niekomfortową sytuację, a wystarczy że mam już jedną w domu.  – po tych słowach, opowiedziałam mu wszystko co zdarzyło się w przeciągu dwudziestych czterech godzin oraz zdradziłam mu każdy intymny skraweczek moich myśli. Teraz patrzyłam na niego błagalnie, jak grzesznik w konfesjonale i czekałam jaki usłyszę werdykt.
- Obrazisz się na mnie jeżeli ci powiem, że wiedziałem że do tego dojdzie? – zaśmiał się
- Nie, ale to tylko znaczy że jestem cholernie przewidywalna.- stwierdziłam z ulgą, że na mnie nie nakrzyczał
- W sprawach miłości każdy jest przewidywalny Lil. Kiedy dopuszczamy do siebie uczucia, nie myśli za nas rozum, tylko serce, które w sprawach rozważnych jest kompletnie niedoświadczone. To smutne, ale ma to na swój sposób urok – uśmiechnął się delikatnie
- No ja nie wiem czy urokiem można nazwać to co się stało.
- A powiedz mi tak szczerze Lili. Nie myślałaś o tym? Nie wspominałaś tego dobre dwadzieścia minut od wstania? Mogę się nawet założyć że podczas spotkania z dziewczynami o tym… - zatrzymałam go
- Nie rozpędzaj się. Oczywiście że wspominam. Wspominam aż za często – nabrałam powietrza i wypuściłam je ze świstem – ale wiesz co mnie boli? Że pomimo tego że się tak zapierałam że już nigdy do tego nie dojdzie, to jednak przegrałam sama ze sobą.
- Ja bym powiedział że w końcu uczucia wzięły nad tobą górę, z czego jestem cholernie dumny.
-  Za to Ja niekoniecznie…
- Ty… Ty Lili, najlepiej byś ich nie miała nie?
- Nie miała uczuć? – pokiwał głową – Tak. Byłoby ze sto razy łatwiej.
- Nie mów tak – machnął ręką – jestem pewny że tak właśnie miało być. Może między wami wróci wszystko do normy?
- Nie wiem czy tego chce. – wykrzywiłam się na samą myśl
- Pocałowałaś go bez żadnych oporów. To o czymś świadczy.
- Ech… Nie przypominaj mi tego – obruszyłam się –  i co ja mam teraz zrobić co? Jak przyjde do domu, to przez te dwa tygodnie mam udawać że nic się nie stało?
- Masz czekać na rozwój wydarzeń, plus nie zmuszać się do niczego. Nie blokuj tego co masz do powiedzenia czy do zrobienia, to będzie ci zdecydowanie łatwiej skarbie. Uwierz mi i zastosuj się do tego choć przez jeden dzień. Potem zdasz mi relacje, ja muszę lecieć, trzymam kciuki, pa! – i tyle go widziałam. Pobiegł w stronę 133,  a ja zostałam na środku drogi z rozdartą psychiką. Cóż… nie pierwszy i nie ostatni raz, right?


Wyciągnęłam klucze od domu z myślą ‘’Będę silna i nie dam się stłamsić mojemu pesymizmowi’’, natomiast w momencie kiedy przekroczyłam w próg, całe moje oczekiwania poszły się rypać. Bo jak tu zostać normalnym kiedy dostajesz nagle nieoczekiwaną wizytę twojej rodziny, w obecności chłopaka z którym twoje relacje, są bardziej utrudnione, niż Kosta Rubika. NO JAK?!
- Lili! Jak tam było na uczelni?! – mama krzyknęła z kuchni. Pociągnęłam nosem. Moja rodzicielka gotowała właśnie dar od bogów – Lasagne – potrafiła ukoić nerwy i nasycić niczym dziesięć pączków. Mój pogląd na dzisiejszy dzień mógł się radykalnie zmienić, w przeciągu paru minut.
Zdjęłam buty i weszłam do kuchni.
- Wiesz, Bartek to urodzony kucharz – mój wzrok powędrował w jego kierunku. Dopiero teraz zobaczyłam że właśnie ścierał ser ( nie dość że ingeruje w mieszkanie ze mną, to jeszcze gotuje z moją matką! Tylko ja mam do tego prawo! ), i układał go na plastrach makaronu. – do tego, jaki miły! Zupełnie się zmienił od czasu gimnazjum. Przywitał nas jak prawdziwy dżentelmen.
Cholera… To był właśnie ten moment żeby im powiedzieć dlaczego tu jest… Jeżeli coś pójdzie nie tak, cały swój majątek przekazuje Dacidowi i Zośce, aby mieli w końcu swoje osobne gniazdko.
- No właśnie mamo, Bartek jest tu tylko przez dwa tygodnie bo ma chwilowe problemy z czynszem – wyjaśniłam pokrótce, dając ‘’oczny’’ znak chłopakowi. Udał że nie widzi. Zabije go. Zabije go nawet tym widelcem od mieszania mięsa!
- Oj nie musisz się nam tłumaczyć Lili-  do kuchni wszedł tata – w końcu to twoje mieszkanie i możesz robić co chcesz. Oczywiście uprzedź nas wcześniej przed narodzinami wnuka – zaśmiał się a mama razem z nim. Ta dwójka nigdy nie dorośnie…
- Tato!- skarciłam go
- A nie? Bartek pewnie już nie raz próbował co? – szturchnął go przyjacielsko w ramię
- Tato, no!
- Bez obaw proszę pana. Pańska córka nie jest tak podatna, jak reszta dziewczyn z roku.- odparł
- No i dobrze! Ma to po matce! – mama przytuliła mnie mocno do siebie
- Wiecie że wyglądacie teraz jak jedna wielka rodzina? I to ta z tych amerykańskich komedii? – do pomieszczenia weszła kolejna osoba. Moja siostra Kasia- była jednym z tych dzieci które za młodu dawały w kość – dosłownie, mam nawet jeszcze gdzieniegdzie siniaki, które zdobią moje piękne kołkowate nóżki – a potem, w wieku dojrzewania, były potulne jak baranki, aczkolwiek miały swój charakter. Teraz miała czternaście lat, i wyglądała jak ja sześć lat temu.  – Siemka siostra – powitała mnie skinieniem głowy.
- Hej- odpowiedziałam wyrywając się z matczynych objęć- jak w gimnazjum? – zagadnęłam na zwłokę i podeszłam do niej, nachylając się dyskretnie do jej ucha – choć na balkon – szepnęłam
- A! Wiesz, to ja ci może lepiej wszystko opowiem na Świerzym powietrzu co? – siostra na szczęście załapała o co mi chodzi i momentalnie zaczęła grać. Zuch dziewczyna.
- Doskonale- wymusiłam uśmiech – to wy  tu sobie gotujcie, a my idziemy poplotkować.
- Tak, tak idźcie. Obiad za dziesięć minut! – krzyknęła za nami mama

- JAKIE TO BYŁO TOKSYCZNE- wysyczałam siadając na drewnianym krzesełku koło Kasi
- No – przyznała szybko i zaraz przeszła do rzeczy- a teraz mów po co musiałyśmy wyjść aż na balkon.
Dla wyjaśnienia, wyjścia na balkon w naszym rodzinnym życiu, oznaczały coś bardzo poważnego, czego ściany i podłogi nie chciały wysłuchiwać.
- Wiem co mama powiedziała, ale chce znać twoją wersje, tą nie podkolorowaną. Co zrobili jak zobaczyli w drzwiach Bartka? Bo domyślam się że był w domu wcześniej ode mnie…
- Cóż… Widząc ich miny, byli w lekkim szoku tak samo jak ja, ale o tym zaraz. W każdym razie Bartek powiedział im to samo co ty przed chwilą rodzicom. – czyżby potrafił czytać mi w myślach? -  Wiesz, to z czynszem. Domyślam się że to bajka, czyż nie? – machnęłam ręka, na znak że zaraz wszystko wyjaśnię – no i oni, że tak powiem, chwycili przynętę, ale chyba doskonale wiedzą że jest jeszcze jakieś drugie dno tej sprawy, którego im na razie nie zdradzisz. Mama zaraz potem wpadła do kuchni z zakupami żeby zrobić lasagne a on zaoferował się że pomoże. Znasz mamę, była w siódmym niebie, że ktoś użyczy jej swoich rąk do pomocy. Ja w tym czasie poszłam oglądać TV z tatą, i tak było do póki nie przyszłaś.
- Ufff- odetchnęłam głęboko – czyli nic nie podejrzewają?
- Nie, a jeżeli tak, dają ci wolą rękę. Masz ponad dwadzieścia lat i masz do tego prawo. No, a teraz powiedz mi czemu tak naprawdę tu jest.
- Najpierw obietnica na paluszek że nikomu ani słowa – wystawiłam najmniejszy paluszek a ona go chwyciła. Zrobiłyśmy symboliczne dwa okrążenia i teraz nawet letnia wyprzedaż nie mogła złamać przysięgi . Był to nasz zwyczaj od czasów kiedy obiecywałam że pobawię się z nią lalkami Barbie- choć tak naprawdę nigdy tego nie robiłam. Lalki mnie przerażają… – więc… to rodzaj odpłaty za to, że nie chciałam iść z nim na wcześniejsze randki. Dziewczyny uważają że jak go ‘’wysłucham’’ to w końcu się ode mnie odwali, ale ja zaczynam w to wątpić.
- Dziwię się że się na to zgodziłaś – mruknęła z dezaprobatą
- A kim on teraz tak właściwie dla ciebie jest? Znów chłopakiem?- prychnęła lekceważąca.
- Wypluj to słowo! – krzyknęłam jak oparzona- Nigdy więcej, nie chce by to się powtórzyło.
- A szkoda, bo przynosił mi w tedy fajne prezenty.
- Materialistka.
- Irracjonalistka.
- Obiaaaad! – głos mamy dobiegł nas równie szybko co zapach świeżo upieczonego nieba w gębie.

Po zakończonym posiłku mama postanowiła dołożyć nam jeszcze po parę kilo do przodu, przynosząc lody polane malinowym sosem, płatkami migdałowymi i kakałem. Oczywiście Bartuś towarzyszył nam przez cały czas i wręcz bezczelnie rozmawiał z moją rodziną tak jakby znali się od dobrych dziesięciu lat. Tylko ja siedziałam z boku i mierzyłam go wzrokiem oceniając umiejscowienie tętnicy by mu ją jak najszybciej wyrwać.
Kiedy skończyliśmy całą ceremonię ‘’wielkiego żarcia’’, wzięłam wszystkie talerze i razem z mamą poszłam je oporządzić do kuchni, lub inaczej zwanej, pokojem zwierzeń.
- Lili, czy coś się między wydarzyło?  - zapytała nieśmiało acz pewnie mama
- Oprócz TEGO jeszcze nic.
- Czy aby na pewno? Znam cię bardziej niż twoje przyjaciółki i David razem wzięty, i założę się że jesteś na niego o coś zła nie?
- Może- odpowiedziałam wymijająco
- Czyli tak. O co?- mama zaczęła robić się piekielnie bezpośrednia co oznaczało kłopoty. I to niechybne.
- Nie muszę ci mówić,  bo i tak pewnie znasz doskonale odpowiedź.
- Fakt, domyślam się jej, a jeżeli nie chcesz mi powiedzieć, to tylko ją potwierdzasz. – westchnęłam tym że znów stałam się przewidywalna jak komedia brazylijska – to nic złego – mama mówiła pewnie o pocałunku – jeżeli tak się stało, to wiesz przecież że stara miłość nie rdzewieje.
- Oj rdzewieje mamo, rdzewieje.
- Nie prawda. Jeszcze za mała jesteś byś mogła to powiedzieć.
- Ech, daj spokój. To mnie bardziej wykańcza niż bycie w związku. Do tego cała sytuacja z dziewczynami… wiesz przecież co zrobią jak się dowiedzą.
- Trudno Lili. Godziłaś się na takie warunki. Nie wiedziałaś w tedy jak będzie potem, to nie twoja wina. Zobaczysz, że i one nie są takie święte. Nikt nie jest.
- Jak to jest, że czuje, że przyznam ci potem racje?
- Aj, dziecko… Twoja matka już jest stara i po prostu zna życie.
- Powinnaś zacząć pisać po nim jakiś przewodnik.
Zaśmiała się lekko.

Rodzinka zebrała się około dziewiętnastej, co było dla mnie trochę szokiem. Bo normalnie zbierali się po dziewiątej, a czasem zostawali na drugi dzień. Tata co prawda wyjaśnił że musi się wcześniej położyć bo ma jutro służbę – pracował w wojsku i od czasu do czasu opuszczał na jeden dzień dom, by pilnować całego ich dorobku- ale i tak mu nie wierzyłam. Pewnie myśleli że chcemy mieć dla siebie z Bartkiem trochę czasu, więc wyszli wcześniej. No, niedoczekanie ich. Jeszcze nie zgłupiałam.
- Twoi rodzice są fajni – powiedział zamykając za nimi drzwi
- Wiem – uśmiechnęłam się
- Będą przychodzić częściej? Chętnie pomogę znów twojej mamie.
- Zapomnij – ucięłam- idź lepiej spać bo nie mogę na ciebie patrzeć.
- To przez ten zarost, wiem. Zapomniałem się dzisiaj ogolić. – pogładził się teatralnie po brodzie
- Nie przez to idioto – roześmiałam się  wiedząc ze nie powinnam.
Chociaż David mówił co innego… Cóż drobne odstępstwo od zasad czasami może być.








piątek, 6 września 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 10


ŻE JAK?

- Śpisz?
- Nie.
- Czemu?
- Bo nie.
Taka konwersacja trwała od dobrej 23:00 kiedy, ogłosiłam ciszę nocną Liliany Maj. Po mimo licznych sprzeciwów że jest za wcześnie, i że można jeszcze gdzieś wyjść , zgasiłam światło czym skończyłam jakiekolwiek dyskusje. Oczywiście nie poddał się tak łatwo. Piętnaście minut potem stanął w progu salonu, świeży i nowy, tak że czułam  niemal zapach jego odżywki do włosów. (pomińmy fakt że był w samych bokserkach a ja nie mogłam oderwać wzroku od jego klaty- całkiem wyrzeźbionej klaty, swoją drogą). Tuż po ułożeniu się  na materacu, który był zdecydowanie za blisko mojej wersalki, wyjął swój biały pedalski  iPhone i zaczął oglądać jakieś kreskówki, na szczęście na słuchawkach- co z tego że były tak głośne że wszystko słyszałam?
Przewróciłam się na drugim boku, by go nie oglądać, ale wytrzymałam tylko pięć minut… bo czułam na sobie JEGO wzrok, i wyświetlacz JEGO komórki. Jeżeli robił mi zdjęcie, to byłam w stanie teraz wstać i  wyrzucić mu ten telefon przez otwarte okno, byle by poszedł w reszcie spać i dał mi spokój.
W kolejnych minutach (w których powyższa czynność trwała dalej) po prostu straciłam cierpliwość…
- Czego?! – krzyknęłam i uderzyłam w niego poduszką. Dostał w twarz lecz rękę z telefonem trzymał ciągle wyciągniętą w moją stronę. Zostawiłam ofiarę z boku, i zwróciłam wzrok na komórkę.
Dokładnie przyjrzałam się ekranowi i zobaczyłam, coś od czego moje oczy zaczęły wilgotnieć. Ze zdjęcie spoglądała na mnie moja bordowa kiecka w stylu lat osiemdziesiątych, a tuż obok niego ten seksowny czarny smoking i jego właściciel. Dekoracje, ludzie, my… ciągle żywi. Jakby nigdy nic się nie zmieniło.
- Ciągle pamiętasz – stwierdził, kładąc poduszkę z powrotem sofie
- Po co mi to pokazujesz? – spytałam drżącym głosem ‘’Ogarnij się Lil!! ‘’. Zasłoniłam telefon dłońmi.
- Nie bez powodu – odparł poważnie, zabierając mi go.  To był TEN ton, który używał tylko przy rozmowach ze mną.
- To też wiem. Ale nie mam zamiaru brać udział w twoich gierkach, tylko chce wiedzieć o co ci chodzi. Jak długo zamierzasz ciągnąć gierkę zakochanego chłoptasia? Nie nudzi ci się to?
- Z tobą nigdy nie jest nudno. – przybliżył dłoń do mojego policzka, chcąc zetrzeć spadającą łzę. Odepchnęłam ją szybko.
- Nie chce już tych tanich tekstów Bartek!
- A czy to też jest tanie? – zapytał i złączył swoje wargi z moimi. Ciepłe i miękkie, tak jak zapamiętałam. Łapczywie łapały każdą część moich ust, a ja nieposłuszna Lili, nie stawiałam oporu, wręcz przeciwnie. Wplątałam swoje ręce w jego wilgotne włosy. Wciągnęłam jego zapach, a on rozszedł się po całym moim ciele. Zadziałał jak środek odurzający i znieczulający w jednym. Nie wiedziałam co robię. Po prostu chciałam być blisko tego nieczułego, kochanego, zimnego, gorącego, niekulturalnego, wspaniałego chłopaka. Przytulił mnie mocno do siebie tak że zaparło mi dech. Wtulił się w moją szyję i delikatnie zaczął obcałowywać tak jak zawsze...
- Kocham cię – wyszeptałam a trzy sekundy potem zdałam sobie sprawę co właśnie zrobiłam.
Lekko się odsunęłam.
- Coś nie tak? – spytał a moje serce rozpaczliwie zawołało że chce jeszcze raz. Nic z tego.
- To… to nie powinno się wydarzyć.- odwróciłam wzrok od tych szczenięcych oczu i przygryzła wargę
- Ale jednak się zdarzyło.
- Przepraszam – powiedziałam i wróciłam do siebie na łóżko. Cała odrętwiała z trudnością naciągnęłam na siebie kołdrę i przyłożyłam głowę  do jaśka. Zapomnij. Zapomnij. Zapo…
- Lil? – milczałam – ja też Cię kocham.
Zapomnij tym bardziej.

Mój Boże… Nigdy nie myślałam że w mojej karierze rannych wstawań, doświadczę takiego ranka jak dziś. Istny kac. Bez picia, bez ćpania i bez czegokolwiek innego. Jakby moralny tylko za cholerę nie wiedziałam po czym….  Trzy sekundy potem mój wzrok padł na śpiącego obok – obok na podłodze! – Bartka…. Nie. Nie spałam z nim, nie. Dla pewności spojrzałam czy wszystkie elementy mojej piżamy są na miejscu. Tak, wszystko było w porządku.
Usiadłam powoli na łóżku i nagle mnie olśniło.
Pocałował mnie.
Cholera.
Pocałował mnie.
Ja pierdole.
Byłam teraz tego tak pewna, że wydawało mi się że ich ciepło ciągle zostało na ustach. Dotknęłam ich delikatnie palcami. Zrobiło mi się gorąco, a nogi zaczęły mięknąć tak jak wczoraj. To nie był sen, z pewnością.
- Dzień dobry – powitał mnie z błogim uśmiechem. Od razu powędrował wzrokiem na moje usta, i dotarło do mnie że wciąż się za nie trzymam – aż tak miło to wspominasz? Myślałem że nie chciałaś by to się wydarzyło.
Kolejny przebłysk. Tym razem, ja żałująca pocałunku, i jego końcowe ‘’kocham’’.
- Bo nie chciałam. Nie planowałam tego. – odburknęłam wciąż zarumieniona
- Takich rzeczy się nie planuje. – wstał z materaca i usiadł koło mnie na sofie – i co teraz Ichi?
Ichi… Wzdrygnęłam się na dźwięk swojej ksywki, o której wiedział tylko on i ja…
- Czemu mi to robisz? – spytałam jakbym miała się znów rozpłakać. Nie chciałam powtórki z wczoraj.
- Co?- zwyczajnie nie rozumiał. Co za idiota…
- Myślisz że pokażesz mi nasze zdjęcie, i powiesz do mnie tak, jak kiedyś to od razu rzucę ci się w objęcia?
- Siła wspomnień jest wspaniała, nie zapominaj o tym.
Plask. Na jego policzku został czerwony ślad.
- Jesteś bezczelny, jeżeli uważasz że poddam się ich wpływom. Na samą myśl jest mi niedobrze, że chciałeś tak obrzydliwym sposobem przekonać mnie do siebie. Nie odbudujesz niczego beze mnie.- rzuciłam mu w twarz, i zabrałam swoje rzeczy do łazienki. W wejściu zatrzymałam się i na zakończenie powiedziałam – od dziś TYLKO ze sobą mieszkamy.


środa, 4 września 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 9

Hejka! Dziś pierwszy dzień na szkolnej smyczy, i stwierdzam że nie było tak strasznie jak się spodziewałam. Jednak życie z moją klasą wydaje się bardziej kolorowe. Po dwóch latach stwierdzam że niedługo zacznę potrzebować ich jak tlenu >.< Chociaż, może to lekka przesada, ale mam dziś dobry humor, także na dziś mam takie zdanie ( za parę dni to się zmieni xd )


NIESPODZIANKA

Kiedy myślałam że dotarcie do domu, będzie uchodziło za coś pięknego, pomyliłam się tak jak przy zakupie tych miętowych rurek ( po dwóch praniach, przypominają szmatę. ). Wchodziłam już do po schodach i wyjmowałam kluczę do mieszkania, kiedy mój wzrok padł na czarne Vansy. Stały na mojej wycieraczce a obok nich dwie duże wojskowe torby.
- Co ty tu robisz? – zapytałam zimnym głosem
- Jak to co? Zapomniałaś już o swoim zaproszeniu?
- Chyba twoim wproszeniu – mruknęłam otwierając drzwi – miałeś być jutro.
- Och, tak? – gra aktorska klasa D – najwidoczniej terminy mi się poprzestawiały. – powiedział tak samo nie przekonująco, wchodząc z bagażami , przekraczając przy okazji próg mojej prywatności.
Westchnęłam przeciągle chcąc się uspokoić i przeszłam do kuchni.
- Chcesz coś do picia?
- Wodę poproszę.
- Torby połóż w pokoju obok, i zdejmij buty, nie lubię myć zbyt często podłogi – rozkazałam nalewając do dwóch wysokich szklanek wody – proszę - podałam i zaprosiłam gestem ręki do kuchni
- Co robimy? – spytał a ja zmierzyłam go zszokowanym wzrokiem – spokojnie, nie myślę o niczym nieprzyzwoitym zbocz uchu.
- Mam nadzieję że mówisz o sobie.
- Lodowata jak zawsze – zaśmiał się – na zewnątrz też? – ujął mają dłoń w swoje, a mój żołądek powędrował trochę zbyt do góry – równie zimne co serce.
Moje ręce były zawsze chłodne, i nawet podczas lata, miałam wrażenie że muszę chodzić w rękawiczkach. Kiedy był on, już nie… nie, to nie ważne. Nic się nigdy nie stało. Nic.
- co jest? Przeraziłaś się? – spytał zdziwiony i lekko rozbawiony
- N-Nie! – zakłopotana wyjęłam dłoń (ciągle tam była…) .
- W takim razie ponawiam pytanie ‘’co robimy?’’.
- Nie wiem. Ja musze zrobić dla nas obiad, a ty jeśli chcesz pogrzeb sobie na Internecie albo pooglądaj telewizję. – machnęłam ręką
- Zrobisz dla mnie obiad? – jego oczy zaświeciły
- Powiedziałam ‘’ dla NAS’’.
- To znaczy że też i dla mnie. – uśmiechnął się niczym lis – pomóc ci?
- Nie, sama sobie poradzę – odparłam z lekka zdziwiona i przeszłam  do wyjmowania składników. On z kolei wyruszył do pokoju, prawdopodobnie pooglądać telewizje. Dobrze… Chwila spokoju.

- Smacznego – odrzekłam stawiając przed nim, półmisek.
- Wow… sama to zrobiłaś?
- Nie, w szafce mam elfy – prychnęłam
To nie było nic nie zwykłego. Ryż, polany sosem tysiąca wysp, plus piersi z kurczaka obtoczone w przyprawie do gyrosa. Każdy nawet niedoświadczony kucharz potrafiłby to zrobić. Na przykład taki jak ja.
- Lubisz gotować – stwierdził wpychając sobie do ust potrawę – widziałem jak poruszasz się po kuchni- uśmiechnął się na samą myśl
- Tak – pokiwałam zarumieniona głową – fajnie tworzyć coś innego niż tylko sztukę.
- gotowanie to też sztuka. – pouczył palcem  - umiesz coś jeszcze fajnego?
- Em… parę rzeczy, ale nic ciekawego. Głównie desery i sałatki. Nie mam czasu uczyć się gotować.
- A teraz kiedy nie ma testów…?
- …Mam cie truć moimi nie wypałami? – dokończyłam śmiejąc się
- Nie przeszkadza mi to. Ważne że będą z twojej ręki – uśmiechnął się. I to naprawdę szczerze.  – Masz plan na następny obiad?
- Myślałam nad curry z dynią, ale nie mam kiedy wybrać się do sklepu po składniki.
- W porządku. – odłożył widelec - czekam dalej na twoje przysmaki. Nie tylko kulinarne- dodał z mrugnięciem oka i poszedł do kuchni.


Przepraszam że tak mało ;(