sobota, 22 lutego 2014

''Dwa tygodnie'' - Roz. 23 KONIEC


Tym oto ostatnim 23 rozdziałem kończę opowiadanie ;D Dziękuję wszystkim za zostawione komentarze ( w szczególności Ignis <3 ) i za wszystkie wejścia. Było ich niewiele ale i tak się bardzo cieszę :D :D
Dobranoc ;*

PEWNOŚĆ

Dziś wypadał dzień, w którym stawiałam wszystko na jedną kartę. A jak to z moją osobą bywa, musiałam się na taki dzień mentalnie przygotować.
Oczywiście moje mentalne przygotowanie ograniczało się  głównie do malowania paznokci na czerwono (dawały mi niewiarygodną pewność siebie, której  normalnie brakowało), robienia perfekcyjnych czarnych grubych kresek ( które odwracały uwagę od mojego trądziku na policzkach ) kręcenia włosów ( wyglądałam w nich słodko, jak to kiedyś określiła mama. A dzisiaj słodkość mi się niechybnie przyda.) oraz  ubieraniu czarnych rurek i musztardowych botków z Wojasa. Tak, w tedy byłam zdecydowanie gotowa na zderzenie się z rzeczywistością. A dokładnie mówiąc na spotkanie z dziewczynami i zerwanie z Bartkiem.
Według naszego planu, opracowanego z Zośką, miałyśmy postąpić honorowo i po prostu przyznać się do ‘’błędu’’. Obydwie stwierdziłyśmy że nie chcemy się bawić w głupie wymówki, czy też kłamstwa. Wyznanie im prawdy jest jak najbardziej odpowiednie i na nasz wiek, jak to określiła ostatnio Zofia.
Tak więc, dziś wchodziłam do paszczy lwa bez mięsa.
Co do drugiej sprawy… jest ona jeszcze bardziej prostsza niż poprzednia. Możliwe że postąpię niemoralnie, aspołecznie i ordynarnie, ale taka właśnie jestem i nie zamierzam się oszukiwać by zadowolić kogoś kogo nawet nie kocham. Tak, nie kocham Bartka. Po mimo, że tyle lat wyrzekałam się swoich uczuć i okłamywałam do granic wytrzymałości, dzisiaj nareszcie mogę powiedzieć że nic do niego nie czuje. Te całe dwa tygodnie uświadomiły mi tylko to, że byłam z nim dlatego że chciałam spróbować jeszcze raz i odbudować coś co wydawało mi się kiedyś idealne i wieczne.  Nie wiem czy to dobrze tłumacze… W każdym razie, to po prostu nie było to i żeby to zrozumieć potrzebowałam więcej czasu niż tak naprawdę chciałam.
Nie mam pojęcia jak mu to powiem i nawet tego nie planuje, jeżeli mam być szczera. Chce by to wyszło szczerze, bo tylko w tedy będę wiedziała że zakończyłam to właściwie, tak jak każda szanująca dziewczyna powinna zakończyć. Mama widząc co robię pewnie by mnie wyklęła na wszystkie strony… Cóż, pierwszy raz nie zamierzam się nikogo prosić o radę. Jestem pewna co chce zrobić.
A co jest najśmieszniejsze? To, że aby to zrozumieć, musiałam oglądnąć jeden film, który widziałam już  tysiąc razy z mamą.

- Gdzieś wychodzisz? – spytał, kiedy dokańczałam właśnie malować sobie, moje odwracające uwagę kreski
- Tak, a ty idziesz ze mną. – oznajmiłam
- Mogłaś powiedzieć wcześniej – powiedział z wyrzutem. Ostatnio coraz częściej tak mówił a mi coraz częściej robiło się od tego niedobrze.
- I tak ubierzesz się szybciej ode mnie – burknęłam pod nosem i zaczęłam odliczać godziny, do momentu kiedy zniknie z mojego życia
To niewiarygodne jak moje uczucia się szybko zmieniają… Prawie jak przeceny w H&M.
- Gdzie w ogóle idziemy?
- Załóż tylko płaszcz, to długo nie zajmie.
Jestem okropna.

Byliśmy już jakieś dwadzieścia metrów od kawiarenki, kiedy zwolniłam teatralnie tempo i popatrzyłam mglistym wzrokiem na tego idiotę tuż obok mnie, który już nawet nie trzymał mnie za rękę. Jakby wiedział co się święci od samego końca.
- Pamiętasz jak mówiłeś, że kochasz mnie za tą szczerość? – zapytałam
- Tak – przytaknął spokojnie
- No… To teraz będę taka szczera dobrze? – nie czekając na jakiekolwiek potwierdzenie, zaczęłam mówić – Wiem, jak to wszystko wyglądało do tej pory, ale nie kocham cię. – odetchnęłam głęboko wydychając resztki ‘’amorków’’ – Czekałam tyle lat tylko po to by sprawdzić czy ponownie będzie nam ze sobą dobrze… Ale chyba nie ciągnie nas tak do sobie, jak jeszcze tydzień temu, nie sądzisz?
- Chyba tak.
- No właśnie… Nie wiem jak dla ciebie ale ja nie chce nas obydwojga oszukiwać. Chyba czas to skończyć.
- Zimna jak zawsze – powiedział z lekkim rozbawieniem a ja popatrzyłam się na niego ze zdziwieniem – wiedziałem że to długo nie potrwa. Wiedziałem to już po wczorajszym dniu. Nie umiesz ukrywać myśli, nie umiesz – zaśmiał się i przeczesał swoją blond grzywę
- Skoro tak, to czemu nic mi nie powiedziałeś?
- Chciałem żebyś miała pewność.
- Miałam ją wcześniej od ciebie – odgryzłam się ze złością
- Dobrze nie unoś się tak, kotku – szturchnął mnie palcem po nosie – Schowaj pazurki bo jeszcze kogoś podrapiesz – powiedział i obrócił się na pięcie idąc w drugą stronę. W ostatniej chwili chwyciłam go za ramię i rzuciłam:
- Walizki mają stać przed drzwiami czy sam sobie poradzisz? – zapytałam ze słodkim uśmiechem i poczułam niepohamowaną chęć do życia. Te ostatnie dwadzieścia metrów pokonałam lekka niczym słomiane sandałki z Tesco.

Kiedy weszłam do lokalu, miałam wrażenie że pomyliłam drzwi. Przy naszym stoliku, przy którym zawsze siadałyśmy w czwórkę, siedziała teraz szóstka osób. Trzy z nich były znajome, natomiast reszta już nie. Mój żołądek dał znać, że będzie to bardzo emocjonujące spotkanie…
- Lili! Kochana! Pięknie wyglądasz! Siadaj, poznajcie się! Paolo this is Lili! Lili to jest Paolo!
- Hi – powiedział z hiszpańskim akcentem i objął zaborczo Jagodę
- Hi, nice to meet you. – odpowiedziałam nieco zszokowana rozpinając płaszcz
- Teraz moja kolej! – Rozweselona Maja  wstała od stołu, prawie rozlewając swoją kawę i przedstawiła mi  jej chłopaka – Michała.
- Zośka! A ty na co czekasz? – zapytała zażenowana Jagoda
- My się już wszyscy znamy – odpowiedział spokojnie Szymon, siedzący tuż koło niej. Tamta wywłoka nie pokwapiła się by powiedzieć mi nawet głupie ‘’cześć’’.
- Och… widzę, że dużo się pozmieniało przez naszą nieobecność – powiedziała cicho Maja
- Trochę – przytaknęłam siadając na ramieniu jednego z foteli
- A gdzie twój chłopak? Nie pochwalisz się nam, tak jak Zosi? – zapytała lekko uszczypliwie Jagoda.
- Właśnie pakuje walizki. – oznajmiłam z szerokim uśmiechem

Swoją odpowiedzią wprowadziłam małe zamieszanie. Dziewczyny chciały najpierw wiedzieć czemu nie powiedziałam im o nim wcześniej, tylko dopiero teraz jak zerwaliśmy. Zaś potem zasypywały mnie i Zośkę opowiadaniami jak to wspaniale było na ich ‘’praktyko-wakacjach’’, gdzie z resztą poznały ich połówki. Były szczęśliwe, rozpromienione i spełnione. Takie właśnie chciałam je zawsze widzieć. Zaś Zośka zdawała się już do nas nie pasować. Wybrała własną drogę, na którą żadna z nas nie miała odpowiednich butów. W takich sytuacjach mówiło się po prostu trudno. W końcu na jedną okazję, nie będzie się kupować butów za trzy stówy prawda?

Całe spotkanie przebiegło w naprawdę miłej atmosferze, aż nie chciałam z tamtą wychodzić. Niestety czułam, że nie mogę zostawić swojego mieszkania na tak długo samego. Jeszcze Bartuś chciałby wyrazić swój ‘’gniew’’ na jednej z moich ukochanych ścian a tego bym mu nie podarowała. Zafarbowałabym mu te jego blond kłaki na rudy!

Wracając  tramwajem dostałam SMS-a. Ani trochę zaciekawiona treścią spojrzałam na wyświetlacz komórki. Mętnym i zaspanym wzrokiem odczytałam:
‘’Nie jestem gejem. Wyskoczymy razem na kawę?  - Dawid. ‘’
Po takim dniu, a raczej takich dwóch tygodniach dochodzę do jednego wniosku:
Jeszcze do wielu rzeczy muszę dorosnąć. Na przykład do takich jak, wyrobienie sobie karty stałego klienta w lokalu ‘’Miłość dla ułomnych’’.

piątek, 21 lutego 2014

''Dwa tygodnie'' - Roz. 22


MIŁOŚĆ?

Moje urodziny. Naprawdę nie czuje całej tej wesołej i wielce urodzinowej aury. Jestem okropna, ale nigdy nie byłam dobra w te klocki.  Pewnie właśnie dlatego, za każdym razem, kiedy pojawiały się jakieś okazje do świętowania, słyszałam od mamy, że jestem aspołeczna i nie umiem się bawić. Dobrze, że ona jest społeczna! Tak, bardzo że czasami mam ochotę powiedzieć że nie jest moją matką! (szczególnie w tedy kiedy bije się w sklepie o niebieskie bluzki, których jest zagorzałą fanką)
Wstałam z nadzieją, że nie będzie pamiętał (Bartek, no bo kto inny). Przeszłam cichutko do łazienki, wzięłam zielony szlafrok i  w różowych skarpetach frote, poczłapałam do kuchni by zrobić sobie herbatkę i jakieś liche mało kaloryczne śniadanie. Już tam był. Stał oparty o blat kuchenki (pominę fakt iż w samych bokserkach)  i patrzył w okno zamyślonym ale równocześnie zaspanym wzrokiem.
- Hej – wysiliłam się na swobodny i świeży ton, który z rana wychodził mi tak samo jak nieprzypalanie kotletów na patelni.
- Cześć – powiedział sennie i ziewnął ordynarnie
Czy mój głos o tej godzinie był aż tak przygnębiający że trzeba było ziewać?
 - Jadłeś już?
- Nom.
- Aha, a herbatę lub kawę chcesz?
- Piłem.
- Okej…- powiedziałam zrezygnowana i zaczęłam  przygotowywać samotnie posiłek
Po chwili odszedł od  okna i przyniósł mi moją komórkę.
- Trzymaj, od rana przychodzą ci sms-y. – burknął nieco obrażonym głosem
- Rozumiem, że cię obudziły? – spytałam ze skruchą, domyślając się smsowych życzeń…  Głupie urodziny!
- Troszkę…
-Wybacz.
- Lepiej zobacz, kto się tam tak dobijał.
O niedoczekanie, mój panie… jeszcze mnie tak bardzo nie pogrzało, jak podczas wyprzedaży w ccc, aby mówić ci kto i co mi napisał, szczególnie że groziło by to dowiedzeniem się jaki mamy dziś dzień…
- Może później, chce coś zjeść. – odpowiedziałam szybko i schowałam komórkę do szlafrokowej kieszeni
- Jak zjesz, to się ubieraj i gdzieś się wybierzemy. Jest ładna pogoda.
Boże… Czy on naprawdę myśli że tekst pt ‘’ jest ładna pogoda, wyjdźmy gdzieś’’, serio zakamufluje oryginał pt’’ dziś są twoje urodziny , więc chce cię gdzieś zabrać’’? Może teraz wychodzi jego uwewnętrzniony idiota?

Zabrał mnie do rynku. Nic nadzwyczajnego. Żeby chociaż życzenia były jakieś od serca lub prezent ale nie… ( Tak, wiem co mówiłam. Nie lubię tego dnia, ale jeżeli ktoś chce już coś dla mnie zrobić a ja to widzę, to wypadałoby żeby się postarał a nie tak kurde na odwal się. To nie porządku z tradycją urodzin! )
Wracając do obrażania  jego tradycyjności, jeżeli już w ogóle o jakiejś mowa, to ‘’wielkie świętowanie’’, skończyło się na przytuleniu mnie na pasach, kiedy czekaliśmy na zielone światło, i wybąkaniu ‘’wszystkiego najlepszego z okazji urodzin’’. Jestem pewna że ruda wiewiórka z orzechem byłaby bardziej kreatywna.
- Chcesz wstąpić do jakiejś kawiarni? – zapytał kiedy spacerowaliśmy wzdłuż jakiejś starej uliczki
- Nie – odparłam bez chwili wahania. Jeżeli wizyta w kawiarni ma wypaść równie żałośnie co składanie życzeń, to naprawdę, wolę sobie to odpuścić.
- Jesteś pewna?
- Tak.
Koniec. Na tym by się skończyły jakiekolwiek pertraktacje. I nie chce obrażać jego męskości, ale gdyby był facetem, po prostu wziąłby mnie za rękę i zaprowadził do tej kawiarni. Najwidoczniej jeszcze nie dorósł…
Zdecydowaliśmy że drogę powrotną, przejdziemy na piechotę . Teraz tak o tym myśląc,  źle zrobiłam, że się zgodziłam. Bardzo źle. Dlaczego? Przez nadnaturalny geniusz mojego chłopaka! Przechodziliśmy akurat koło galerii…
- Chodź, przejdziemy przez galerię (czyt. Chce coś ci tam kupić.) – oczywiście nie powiedział tego, ale jestem pewna że tak to właśnie miało zabrzmieć
- Nie.
- Czemu?
- Wolę iść dworem.
- Ale w galerii jest ciepło.
- I co z tego? Mi tu jest dobrze. Chcesz, to idź sam.
- No dobrze, już dobrze. Pójdziemy dworem.
Tak, jego upartość i zawziętość w tym co robił, zasługiwała naprawdę na nagrodę. Wręczę mu któregoś dnia, nawet taką statuetkę, z grawerem pt ‘’ Za tą świętą zawziętość!’’.
Po trzech godzinach spaceru ( czyt. milczenia i strzelania księżniczkowatych fochów z mojej strony) wróciliśmy do domu. Chyba nie muszę mówić, że żadne z nas nie miało ochoty, na prowadzenie jakiejkolwiek konwersacji? Nawet dobranoc, kiedy kładł się już spać, mi nie powiedział. Po prostu uwalił się koło mnie, na materacu, wziął mnie za rękę i zabrał połowę kołdry, którą byłam opatulona na fotelu. Bardzo delikatnie i z wyczuciem, nie powiem, nie powiem.
Znudzona i przytłumiona dniem, włączyłam telewizor. Ku mojemu ‘’szczęściu’’ na Polsacie, leciała komedia romantyczna. Po mimo że była bardzo stara, to miałam do niej sentyment. Pamiętam, że zawsze oglądałyśmy ją z mamą, a ona powtarzała mi  w tedy ‘’ Widzisz, dziecko? To jedyny film o miłości, który cię czegoś nauczy jak będziesz miała wątpliwości’’. W tedy nie brałam tego jakoś specjalnie do siebie, bo w końcu przez bite 13 lat, żyłam według ideologii, która mówiła że będę mieszkać w starej kamiennicy z kotami. Więc teoretycznie nie miałam żadnych wskazań żeby czerpać z niego jakieś szczególne życiowe lekcje. Ale teraz… po dzisiaj zaczynam się zastanawiać by nie zacząć korzystać z filmowej mądrości...
- Mylisz się Lizzy. Miłość to nie tylko lizanie się co parę metrów, macanie się po dupie i trzymanie za ręcę.
- Ale ja go kocham! – krzyczała bohaterka, tak że musiałam przyciszyć telewizor
- Kocha go twoja macica debilko!
Tak… film był dość… szczery? Wyrafinowany? Nietuzinkowy? W każdym razie oryginalny.
- Jedyne co was trzyma  razem, to chęć dotykania się tam gdzie światło nie dochodzi. Ogarnij się, dziewczyno. Jako twoja przyjaciółka, każę znaleźć ci chłopaka który…
W tym momencie moja ulubiona bohaterka – twardo stąpająca po ziemi Jane – wyjęła listę, którą pokazała niedorozwiniętej Lizzy. Zatrzymałam szybko film i przyjrzałam się jej z ciekawością.

‘’ Znajdź chłopaka, który:’’
- będzie cię szanował codziennie, nawet w tedy kiedy będziesz bez makijażu i w dresach
- będzie cię wspierał w momentach, w których nie chcesz być wspierana
- codziennie będzie cię uszczęśliwiał
- będzie mówił że cię kocha, tak często aż będziesz miała tego dość
- będzie cię rozśmieszał do łez ale równocześnie denerwował jak nikt inny
- będzie cię słuchał i szanował twoje zdanie, wyżej niż zdanie własnej matki
- będzie pożyczał ci bluzę jak będzie ci zimno
- będzie kupował ci prezenty i zabierał do kawiarni, po mimo tego że nie chcesz by wydawał na ciebie swoje pieniądze
- będzie twoja kopią
- będzie wywoływał uśmiech na twojej twarzy każdego dnia

                 Wraz z jej przeczytaniem, zaczęłam wątpić w przyszłość naszego związku.

wtorek, 18 lutego 2014

''Dwa tygodnie'' - Roz. 21


NIESPODZIANKI

- Przepraszamy na chwilę – powiedziałam ze słodkim uśmiechem i chwyciłam za ramie (dość w brutalny sposób ) Zośkę, prowadząc do kuchni. – Chcesz mi coś wyjaśnić?
Zośka popatrzyła na mnie w niemym przerażeniu.
- No, czekam – ponagliłam ją, wwiercając się w jej niewinne na pozór oczka.
- Ja też – odparła nagle hardo
Zatkało mnie. Zatkało mnie tak, jak w tedy kiedy zobaczyłam skórzane trzewiki za jedyne sto złoty w Factory, które niestety były na mnie za małe!
- Na co? – odparłam z trudem nabierając powietrza
- Na wyjaśnienia.
- Ode mnie?
- Co jak co Lil, ale ty też mi nie powiedziałaś że ostatecznie jesteś z Bartkiem.
Fakt. Nie powiedziałam. Grrr, co teraz? Przyznać się do błędu? Nie, absolutnie. To będzie plama na moim honorze, której nie wypiorę nawet przy pomocy Vanisha…
- No już – powiedziała z wyniosłą miną ( mam nadzieję, że ostatni raz jej użyła, bo nie wyglądała w niej za dobrze, tak samo jak w tych różowych rajstopach z Gatty)  - nie musisz teraz myśleć, jak mnie przeprosić – uśmiechnęła się pogodnie – wyjście do Starcbucksa mi wystarczy. To może jutro o drugiej?
Stopień ‘’zatkania’’ przekroczył wskaźniki. Można by było powiedzieć że zaczęłam się w tedy dusić. Dusić przemianami, na które nie miałam wpływu, choć powinnam.

Obiad u rodziców Bartka przebiegł do końca, bez jakichkolwiek spięć czy nieprzyjemności. Nie było już wątróbki więc nie było też i przysłowiowej ‘’spiny’’. Szymon nie odezwał się do mnie ani słowem. Nie, żeby to była dla mnie jakaś niespodzianka lub coś, ale jednak… Mógłby spytać się chociaż jak w szkole (tak, pierwszy raz w życiu, miałam ochotę by ktoś mi zadał takie pytanie. Normalnie zabijałam, za choć pierwsze wyrazy tego niechybnie, durnego zapytania ale dziś to byłby wyjątek). Także podsumowując, osoba Szymona mnie  rozczarowała. Nie mówiąc już o jego dziewczynie, z którą spotykałam się następnego dnia…
- I jak ci się podobało? – zapytał Bartek w drodze powrotnej
- Było całkiem fajnie.
- Oprócz…?
- Oprócz Zośki. – odparłam sucho
- No tak… Dało się zauważyć, że coś między wami się ‘’nie zgrało’’.
- Nie zgrało? – zapytałam z niewyraźną miną
- Nom. Wiesz, jak ubrania. Na przykład spodnie w kratę i koszula w zebry.
- Koszula w zebry?
- Tak. Obydwie rzeczy są fajne, tylko trzeba je odpowiednio przyprawić.
- Przyprawić?
- No! Jeśli założysz czarny sweter i brązowe mokasyny to będziesz ikoną mody.
- Nie umiesz tłumaczyć życia.
- Tak, wiem.

- Karmelową z bitą śmietaną i orzechami laskowymi poproszę. – powiedziała wyniośle Zośka, wyjmując  z czerwonego portfela złotą kartę kredytową.
- Kiedy ty się taka zrobiłaś? – spytałam jej otwarcie, nie mogąc znieść już jej ‘’nowej twarzy’’
- Ja? To znaczy?
- Twój sposób mówienia, poruszania się itd. Tylko styl ubierania się pozostał taki sam. Dobre i tyle, więcej bym nie przeżyła.
- Mówisz to tak, jakby to było coś złego – odpowiedziała z naburmuszoną miną, siadając na wysokim krześle przy oknie.  Również usiadłam, ale bardziej niezdarnie. (czyt. Tak że spadły mi balerinki, i musiałam się po nie schylać, a kiedy to zrobiłam uderzyłam się głową w blat rozlewając czyjąś kawę )
- Nie zrozum mnie źle, ale wcześniej taka nie byłaś. Stało się coś?
- David się wyprowadził – powiedziała ze stoickim spokojem upijając łyk kawy
- Co? - popatrzyłam na nią zszokowana – nasz David się wyprowadził?
- Przecież mówię. Po za tym nie wiem czy mogę nazwać to wyprowadzką, bardziej ucieczką. Jakieś dwa tygodnie temu obudziłam się później niż zwykle, poszłam do kuchni, zobaczyłam jakąś kartkę na stole. Pomyślałam że to zwykła lista zakupów.
- I co dalej? – zapytałam zaniepokojona dalszym ciągiem
- Co dalej? Właściwie nic. Z ów kartki dowiedziałam się tyle, że nasz Davidek, miał dość życia w takim środowisku więc nas opuścił. Mamy go nie szukać, bo i tak nie wróci. Szczerze przeprasza ale wyjaśnia że to silniejsze od niego. Tyle. – znów upiła łyk kawy.
Jej postawa mnie przerażała.
- I… dlatego taka jesteś? – nie chciałam pytać co zamierza z tym zrobić, lub jak się w tedy czuła. Byłam wredna, ale czułam że zabawy w psychologa w tej chwili nic nie dadzą. Była to jedna z tych sytuacji kiedy po prostu dobrze wiesz, że nic nie da się już zrobić, nieważne jak bardzo byś się starał.
- Tak. Dla życia trzeba być szorstkim i wrednym, tak samo jak ono jest dla ciebie.
- To twoje motto? – spytałam ledwo co powstrzymując śmiech
- Bawi cię to? Sądziłam że jako jedna z niewielu to zrozumiesz.
- Rozumiem to że jesteś zła, ale nie rozumiem czemu tą złą przelewasz na swoją osobę, niszcząc to co zbudowałaś dotychczas. Czy to nie jest bezsensu?
- A czy bez sensu nie był też twój rzekomy ‘’zakład’’ z Bartkiem, który najwidoczniej przegrałaś?
Zaległa cisza, która niechybnie wskazywała na to że Zośka miała najwidoczniej rację.
- Może i popełniłam błąd, ale jestem teraz szczęśliwa.
- Tak ci się tylko wydaje. – mruknęła pod nosem
- Słucham?
- Tylko ci się wydaje – powtórzyła – z czasem to ci przejdzie…
- Możliwe – odparłam hardo trzymając się swojej zawiłej ideologii – Ale póki co wolę jak jest.
W tedy zapadła znów wymowna cisza. Nienawidziłam tego rodzaju ‘’cisz’’. Mówiły wszystko a zarazem nic. W moim przypadku, tylko tyle że już nigdy nie będzie między nami tak samo. Że nasze zdania o życiu, już się różnią, i to nie minimalnie, a maksymalnie. W jednej sekundzie, stwierdziłam że więcej nie będę potrafiła jej spojrzeć w oczy, ani zwierzyć przy owocowej herbatce z biedronki. Po prostu nie.
Ona chyba też sobie to uświadomiła, bo milczała równie długo co ja. Potem już zapadła tak niezręczna atmosfera, że chciałam w tedy jak najszybciej stamtąd wyjść.
- Em… Ale widzę, że nie tylko ja złamałam umowę naszego klubu. – zaczęłam niezręcznie temat, by ratować resztki empatii w tej kawiarni.
- To znaczy?
- Masz chłopaka dziewczyno – powiedziałam oschle, nie wytrzymując jej aroganckiego wzroku penetrującego moją nową czerwoną koszulę.
- Fakt. Jest tylko tymczasowy.
- Słucham?
- Dopiero się uczę. Chce mieć jakieś doświadczenie jak będę mieć prawdziwego.
- A ten nie jest prawdziwy?
- Tylko w sensie fizyczny.
Nie, no kurna mać… Dziewczyna zasługiwała na to by oblać ją porządnie, kubłem zimnej wody. Miałam ochotę krzyknąć jej w twarz że jest nienormalna, że powinna popatrzeć się na to jaką wyrach wirowaną suką się stała, ale i tak wiedziałam, że nic jej to nie ruszy… nic a nic. Moje zdanie przestało się dla niej liczyć w momencie kiedy odszedł David. W końcu to on ją tylko ‘’podtrzymywał’’ przy życiu dając wsparcie…
- Mam jeszcze pół godziny. Potem jestem umówiona z Szymonem. Musimy ustalić w końcu co powiemy Maji i Jagodzie, po ich przyjeździe?
Zaczęło mnie zastanawiać co ją obchodzi zdanie tych dwóch, szczególnie teraz kiedy pozbyła się wszelkich dóbr moralnych… Najwidoczniej i takie larwy posiadają zapasy małej moralności… albo to po prostu  chęć wyjścia na idealną perfekcjonistkę. Tak, to pewnie to…

czwartek, 23 stycznia 2014

''Dwa tygodnie'' - Roz. 20




MNIAM

-Lil, wstawaj. - Ktoś szturchnął mnie delikatnie w ramię.
W geście protestu odwróciłam się na drugi bok.
- Lili, mamy mało czasu.
-Gówno prawda- wysepleniłam pod nosem i naciągnęłam na głowę fioletowo żółtą kołdrę
- Chcesz się spóźnić? – teraz słowa Bartka docierały do mnie znacznie bardziej (niewątpliwie przez użycie słowa ‘’spóźnić’’ )
- Niby gdzie?
- Na obiad do rodziców. – oświadczył
-Na obiad? – spytałam lekko otwierając oczy
- Tak.
- To tak, chce się spóźnić. Najlepiej z pięć godzin by o nas a w szczególności o mnie zapomnieli.
Zamknęłam z powrotem oczy i zakopałam się jeszcze bardziej w kłębach materiału.
Nagle poczułam mocny, zdecydowanie za mocny powiew zimnego powietrza. Był tak przerażająco ‘’świeży’’ że moje nieogolone włoski na nogach, stanęły dęba. Tym razem oprzytomniałam bardzo szybko. A szczególnie w momencie kiedy, zobaczyłam Bartka z moją kołdrą w rękach.
- Ty mendo…- wysyczałam przez zęby i już miałam do niego wstać kiedy przygniótł mnie swoich ciałem, a inaczej mówiąc, po prostu się na mnie rzucił.
- Nie każ mi więcej używać takich brutalnych metod – zamruczał mi do ucha, a mnie przeszedł dreszczyk.
- Och, mogłeś zrobić tak od razu na początku, to zdecydowanie lepszy sposób – pocałowałam go lekko w usta. – Dzień dobry
- Dzień dobry. Niestety nie zapytam co chcesz na śniadanie, bo pora śniadaniowa już dawno minęła.
- To… czekaj. W takim razie, która jest godzina?
- Trzynasta – przybliżył się do mojej szyi…
- A o której musimy tam być?
- O czternastej. -  jego usta delikatnie musnęły moją skórę…
- No to na co ty jeszcze czekasz?! Rusz się! Potem będziemy mieli czas na amory – a ja zniszczyłam cały romantyczny nastrój…
Jestem okropna.


Bordowa spódniczka. Taka, że akurat mój tyłek nie wyglądał w niej ani za płasko ani za grubo. Nawet materiał nie odstawał! Plus ta jedwabista luźna, biała bluzeczka… Mmm, marzenie które dostałam na ostatnie urodziny w listopadzie. Do tego musztardowe kozaczki z Wojasa i czarne zakola nówki. A co najlepsze… Ubrałam się tak bez wcześniejszego planowania! ( w zawodzie perfekcjonistki, jest to niemalże wyróżnienie! )
- Czy już możemy wychodzić? – zapytał Bartek ubierając powoli buty w przedpokoju
- Tak, poczekaj, jeszcze pomaluje sobie usta.
- Są piękne i przy okazji bardzo smaczne i bez tego.
- Wiesz, że zrobiłeś się ostatnio aż za słodki?
- A czy to źle?
- A czy to dobrze że nie mogę się w tedy na niczym skupić?
- Tak, bo jesteś  w tedy łatwiejszą zdobyczą. –zamruczał
Rzuciłam go w twarz skórzanymi rękawiczkami.
- Udam że tego nie słyszałam. – powiedziałam z dumą i zamaszystym krokiem wyszłam na zewnątrz.

Stresuje się. Tak, zdecydowanie teraz zaczynam to odczuwać najbardziej. Do domu Bartka, zostało nam jeszcze jakieś 5 minut piechotą. Może zasymuluje w tym czasie nagły i  w cale nie podejrzany ból brzucha? Po części będzie w tym nawet trochę racji… Ale czemu się tak w ogóle stresuje? Hmm, pozwolę sobie sporządzić  tutaj krótką listę najważniejszych życiowych problemów, czekających mnie po przekroczeniu progu, drzwi Bartka.
1. Jak zareagują na mnie rodzice Bartka?!
2. Jak zareaguje na mnie brat Bartka?!
3. Jak mam się tam u nich zachować?!
4. O czym mam z nimi rozmawiać?!
I co najważniejsze…
5. Co będzie na obiad?!

- Smakuje ci wątróbka, kochanie?
- Yhm, bardzo – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. Nienawidzę wątróbki.
- Chcesz może dokładkę? – przeżyłam zawał
- Nie, nie. Dziękuję, muszę trzymać linie – uśmiechnęłam się przyjaźnie
- Och, jesteś za chuda! Muszę powiedzieć Bartkowi żeby cię lepiej karmił.
Mama Bartka była niską krępą blondynką o wesołych zielonych oczach. Wyglądała jak mini wróżka, po czterdziestce. ( zielony sweterek w serek i dżinsowa spódnica. Lubię zielony, więc lubię i ją )
- Przestań Alu, Lili wygląda bardzo dobrze – to miało zabrzmieć chyba miło, ale wyszło sztucznie i sztywno… tak jak reszta zdań wypowiedzianych przez ojca Bartka. Nie to żeby coś, ale nie darzyłam go szczególną sympatią (co z tego że widziałam go tylko jakieś 2-3 razy w życiu, i tak szybko go oceniam, co  z tego! ) Oprócz nich, przy stole siedziała moja niedoszła kolejna ‘’miłość’’ w postaci Szymona. Gdybyście widzieli te sztuczne powitanie, uśmiechy, buziaczki, dalibyście nam Złotą Malinę za najgorsze aktorstwo roku. Tak… Jestem jego pewna.
- Gdzie twoja dziewczyna? – zapytał go Bartek a mnie nagle olśniło, że on  już kogoś ma… i ja też… kurna… ciągle była z niego taka dobra dupa…
- Spóźni się, ma jakieś małe problemy w domu – wyjaśnił
Pff, co to za dziewczyna… Spóźnia się na obiad do własnego chłopaka. Pewnie jest jakaś przybłędą z klubu GoGo. W końcu innej by nie wyrwał. (tak, musze go poobrażać by mi ulżyło…)
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi a mi zabulgotało w żołądku z podekscytowania. Ciekawe jak wysokie będzie miała szpilki? I kabaretki! Czarne, a może czerwone? A, no i jeszcze mini, może skórzana?
Niestety postać która weszła do salonu,  nie nosiła szpilek, nosiła czerwone skórzane balerinki, nie nosiła kabaretek, a ładne cieliste rajstopki, nie nosiła mini, ale ładną dżinsową dopasowaną sukienkę z H&M, z tej nowej kolekcji. Ta osoba nie była łajzą z klubu GoGo. Ta osoba była moja przyjaciółką, o pospolitej nazwie- Zośka.
- Proszę, poznajcie się – zaczął Szymon – to jest…
- … my się już znamy, i to bardzo dobrze – odpowiedziałam za niego i wysiliłam się na uśmiech pt’’ Zabije cię suko’’
- Cześć Lili – Zośka uśmiechnęła się przepraszająco
A ja…  Ja zapragnęłam wysmarować ją tymi resztkami wątróbki.