wtorek, 18 lutego 2014

''Dwa tygodnie'' - Roz. 21


NIESPODZIANKI

- Przepraszamy na chwilę – powiedziałam ze słodkim uśmiechem i chwyciłam za ramie (dość w brutalny sposób ) Zośkę, prowadząc do kuchni. – Chcesz mi coś wyjaśnić?
Zośka popatrzyła na mnie w niemym przerażeniu.
- No, czekam – ponagliłam ją, wwiercając się w jej niewinne na pozór oczka.
- Ja też – odparła nagle hardo
Zatkało mnie. Zatkało mnie tak, jak w tedy kiedy zobaczyłam skórzane trzewiki za jedyne sto złoty w Factory, które niestety były na mnie za małe!
- Na co? – odparłam z trudem nabierając powietrza
- Na wyjaśnienia.
- Ode mnie?
- Co jak co Lil, ale ty też mi nie powiedziałaś że ostatecznie jesteś z Bartkiem.
Fakt. Nie powiedziałam. Grrr, co teraz? Przyznać się do błędu? Nie, absolutnie. To będzie plama na moim honorze, której nie wypiorę nawet przy pomocy Vanisha…
- No już – powiedziała z wyniosłą miną ( mam nadzieję, że ostatni raz jej użyła, bo nie wyglądała w niej za dobrze, tak samo jak w tych różowych rajstopach z Gatty)  - nie musisz teraz myśleć, jak mnie przeprosić – uśmiechnęła się pogodnie – wyjście do Starcbucksa mi wystarczy. To może jutro o drugiej?
Stopień ‘’zatkania’’ przekroczył wskaźniki. Można by było powiedzieć że zaczęłam się w tedy dusić. Dusić przemianami, na które nie miałam wpływu, choć powinnam.

Obiad u rodziców Bartka przebiegł do końca, bez jakichkolwiek spięć czy nieprzyjemności. Nie było już wątróbki więc nie było też i przysłowiowej ‘’spiny’’. Szymon nie odezwał się do mnie ani słowem. Nie, żeby to była dla mnie jakaś niespodzianka lub coś, ale jednak… Mógłby spytać się chociaż jak w szkole (tak, pierwszy raz w życiu, miałam ochotę by ktoś mi zadał takie pytanie. Normalnie zabijałam, za choć pierwsze wyrazy tego niechybnie, durnego zapytania ale dziś to byłby wyjątek). Także podsumowując, osoba Szymona mnie  rozczarowała. Nie mówiąc już o jego dziewczynie, z którą spotykałam się następnego dnia…
- I jak ci się podobało? – zapytał Bartek w drodze powrotnej
- Było całkiem fajnie.
- Oprócz…?
- Oprócz Zośki. – odparłam sucho
- No tak… Dało się zauważyć, że coś między wami się ‘’nie zgrało’’.
- Nie zgrało? – zapytałam z niewyraźną miną
- Nom. Wiesz, jak ubrania. Na przykład spodnie w kratę i koszula w zebry.
- Koszula w zebry?
- Tak. Obydwie rzeczy są fajne, tylko trzeba je odpowiednio przyprawić.
- Przyprawić?
- No! Jeśli założysz czarny sweter i brązowe mokasyny to będziesz ikoną mody.
- Nie umiesz tłumaczyć życia.
- Tak, wiem.

- Karmelową z bitą śmietaną i orzechami laskowymi poproszę. – powiedziała wyniośle Zośka, wyjmując  z czerwonego portfela złotą kartę kredytową.
- Kiedy ty się taka zrobiłaś? – spytałam jej otwarcie, nie mogąc znieść już jej ‘’nowej twarzy’’
- Ja? To znaczy?
- Twój sposób mówienia, poruszania się itd. Tylko styl ubierania się pozostał taki sam. Dobre i tyle, więcej bym nie przeżyła.
- Mówisz to tak, jakby to było coś złego – odpowiedziała z naburmuszoną miną, siadając na wysokim krześle przy oknie.  Również usiadłam, ale bardziej niezdarnie. (czyt. Tak że spadły mi balerinki, i musiałam się po nie schylać, a kiedy to zrobiłam uderzyłam się głową w blat rozlewając czyjąś kawę )
- Nie zrozum mnie źle, ale wcześniej taka nie byłaś. Stało się coś?
- David się wyprowadził – powiedziała ze stoickim spokojem upijając łyk kawy
- Co? - popatrzyłam na nią zszokowana – nasz David się wyprowadził?
- Przecież mówię. Po za tym nie wiem czy mogę nazwać to wyprowadzką, bardziej ucieczką. Jakieś dwa tygodnie temu obudziłam się później niż zwykle, poszłam do kuchni, zobaczyłam jakąś kartkę na stole. Pomyślałam że to zwykła lista zakupów.
- I co dalej? – zapytałam zaniepokojona dalszym ciągiem
- Co dalej? Właściwie nic. Z ów kartki dowiedziałam się tyle, że nasz Davidek, miał dość życia w takim środowisku więc nas opuścił. Mamy go nie szukać, bo i tak nie wróci. Szczerze przeprasza ale wyjaśnia że to silniejsze od niego. Tyle. – znów upiła łyk kawy.
Jej postawa mnie przerażała.
- I… dlatego taka jesteś? – nie chciałam pytać co zamierza z tym zrobić, lub jak się w tedy czuła. Byłam wredna, ale czułam że zabawy w psychologa w tej chwili nic nie dadzą. Była to jedna z tych sytuacji kiedy po prostu dobrze wiesz, że nic nie da się już zrobić, nieważne jak bardzo byś się starał.
- Tak. Dla życia trzeba być szorstkim i wrednym, tak samo jak ono jest dla ciebie.
- To twoje motto? – spytałam ledwo co powstrzymując śmiech
- Bawi cię to? Sądziłam że jako jedna z niewielu to zrozumiesz.
- Rozumiem to że jesteś zła, ale nie rozumiem czemu tą złą przelewasz na swoją osobę, niszcząc to co zbudowałaś dotychczas. Czy to nie jest bezsensu?
- A czy bez sensu nie był też twój rzekomy ‘’zakład’’ z Bartkiem, który najwidoczniej przegrałaś?
Zaległa cisza, która niechybnie wskazywała na to że Zośka miała najwidoczniej rację.
- Może i popełniłam błąd, ale jestem teraz szczęśliwa.
- Tak ci się tylko wydaje. – mruknęła pod nosem
- Słucham?
- Tylko ci się wydaje – powtórzyła – z czasem to ci przejdzie…
- Możliwe – odparłam hardo trzymając się swojej zawiłej ideologii – Ale póki co wolę jak jest.
W tedy zapadła znów wymowna cisza. Nienawidziłam tego rodzaju ‘’cisz’’. Mówiły wszystko a zarazem nic. W moim przypadku, tylko tyle że już nigdy nie będzie między nami tak samo. Że nasze zdania o życiu, już się różnią, i to nie minimalnie, a maksymalnie. W jednej sekundzie, stwierdziłam że więcej nie będę potrafiła jej spojrzeć w oczy, ani zwierzyć przy owocowej herbatce z biedronki. Po prostu nie.
Ona chyba też sobie to uświadomiła, bo milczała równie długo co ja. Potem już zapadła tak niezręczna atmosfera, że chciałam w tedy jak najszybciej stamtąd wyjść.
- Em… Ale widzę, że nie tylko ja złamałam umowę naszego klubu. – zaczęłam niezręcznie temat, by ratować resztki empatii w tej kawiarni.
- To znaczy?
- Masz chłopaka dziewczyno – powiedziałam oschle, nie wytrzymując jej aroganckiego wzroku penetrującego moją nową czerwoną koszulę.
- Fakt. Jest tylko tymczasowy.
- Słucham?
- Dopiero się uczę. Chce mieć jakieś doświadczenie jak będę mieć prawdziwego.
- A ten nie jest prawdziwy?
- Tylko w sensie fizyczny.
Nie, no kurna mać… Dziewczyna zasługiwała na to by oblać ją porządnie, kubłem zimnej wody. Miałam ochotę krzyknąć jej w twarz że jest nienormalna, że powinna popatrzeć się na to jaką wyrach wirowaną suką się stała, ale i tak wiedziałam, że nic jej to nie ruszy… nic a nic. Moje zdanie przestało się dla niej liczyć w momencie kiedy odszedł David. W końcu to on ją tylko ‘’podtrzymywał’’ przy życiu dając wsparcie…
- Mam jeszcze pół godziny. Potem jestem umówiona z Szymonem. Musimy ustalić w końcu co powiemy Maji i Jagodzie, po ich przyjeździe?
Zaczęło mnie zastanawiać co ją obchodzi zdanie tych dwóch, szczególnie teraz kiedy pozbyła się wszelkich dóbr moralnych… Najwidoczniej i takie larwy posiadają zapasy małej moralności… albo to po prostu  chęć wyjścia na idealną perfekcjonistkę. Tak, to pewnie to…

1 komentarz:

  1. rozdział zawiły.
    ale to pewnie ze względu na porę dnia w której go czytam, stan mojego niemyślenia, oraz ze względu na niedawny konwent.

    ale jak zawsze podtrzymuję opinię o twoim stylu, postaciach i charakterach ludzi.
    jak również o tym że piszesz za rzadko ! i za to mam ochotę zaciupać cię pałeczkami do sushi.
    ale tego nie zrobię bo w końcu kto by tak świetnie pisał i motywował mnie do poprawiania własnego stylu jak nie ty ? ;)

    pozdrowienia Sophie i weny, weny i jeszcze raz weny z okazji Światowego Dnia Kota ( który wedle mojego zegara na komputerze skończył się jakieś 5 minut temu )

    OdpowiedzUsuń

Bądź szczery, tylko to ;)