czwartek, 26 grudnia 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 18



BOHATER.

Z jakiegoś powodu czułam, że muszę go przeprosić. W końcu to MÓJ rzekomo seksowny tyłek przyciągnął uwagę tego marginesu społecznego.
- Sorki, że tak wyszło Bartek. – powiedziałam
Cisza.
 A spodziewałam się coś w stylu ‘’Nie, przestań to nie twoja wina’’ albo chociażby ‘’Nie mów tak, nie lubię jak się martwisz’’. Ale nie, jedyne na co było go stać to tylko krótkie parsknięcie (tak krótkie, że chyba nawet nie zdążyłam policzyć do pięciu ).
- Wiesz co? – odezwałam się – mógłbyś być bardziej miły.
I znów zaległa cisza.
Zaczęłam się zastanawiać czy gdybym teraz się obróciła i poszła w cholerę, zauważyłby to. Może należy spróbować?
- Jesteś okropna wiesz? – powiedział nie patrząc na mnie
- Hę? – nie zrozumiałam
- Ciągle sobie zaprzeczasz. Raz mówisz że mnie nie potrzebujesz, a potem cieszysz się że jestem. Raz jesteś dla mnie okropna, wręcz wredna potem miła i potulna. I co najważniejsze, raz mówisz że mnie nienawidzisz ale tak naprawdę…
- Stój! – przerwałam mu –  już nigdy więcej nie zamierzam tego powtórzyć.
- Czego? – spytał prowokacyjnie
- Sam dobrze wiesz czego, idioto.
- Kochasz tego idiotę. – powiedział luźno a mnie zmroziło od stóp do głów
- W cale nie!
- Och, ciągle się tak słodko denerwujesz.
- Wal się – burknęłam odchodząc w przeciwnym kierunku. Niestety złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.  Wyrwałam mu się tak szybko jak się dało – Nie masz prawa mnie dotykać.
- Znów się chcesz ze mną o to kłócić? Jeżeli mnie naprawdę nienawidzisz, to dlaczego zgodziłaś się na układ, jeszcze na taki, który pozwala mi  u ciebie zamieszkać?
- To proste. Żebyś w końcu się odwalił.
- Nieprawda. Znam cię lepiej niż myślisz Lil. Miałaś nadzieję że coś z tego wyjdzie prawda? – nie odpowiedziałam – rozumiem że twoje milczenie znaczy ‘’tak’’? Och nic się nie zmieniłaś… jak dobrze.
- Jesteś pojebany – powiedziałam patrząc z nienawiścią w jego oczy – ty też się nic nie zmieniłeś. Ciągle szydzisz z ludzkich uczuć, a w szczególności z moich. Sam każesz definiować mi co do ciebie czuje, podczas gdy ty nie mówisz mi nic o swoich. Jak mam być pewna swoich jeżeli nic nie wiem o twoich! Wbrew pozorom to bardzo ważne, ale ty najwidoczniej tego nie rozumiesz.
Nie potrafiłam od niego odwrócić wzroku. Chciałam wwiercać się swoją nienawiścią coraz głębiej i głębiej tak aby to poczuł. Żeby poczuł co to znaczy być dziewczyną w jego chorym obliczu. Że trudno mi żyć sama ze sobą i każdego dnia jestem narażona na myśli typu ‘ co jest ze mną nie tak?!’. Do oczu, ze złości napłynęły mi łzy. Nie otarłam ich. Niech widzi co czuje.
- Mylisz się Lili.
- Ha! Chyba sobie ze mnie kpisz!? W czym niby twoim zdaniem się mylę?!
Zignorował moje pytanie.
- Jeżeli chcesz usłyszeć moje uczucia, to proszę bardzo – rozłożył ręce w geście poddania – nie ma dnia żebym o tobie nie myślał.
- Banał – ucięłam lecz on się nie przejął
- Bez przerwy rozważam czemu zdradziłem cię w tedy na balu, czemu zachowałem się tak arogancko. Ciągle myślę jak to naprawić ale…
-… tego nie da się już naprawić. – powiedziałam oschle
- Właśnie… Dlatego stwierdziłem że zacznę od początku i nie obchodzi mnie czy ty się na to zgadzasz czy  nie. Nie obchodzi mnie to że mnie nie kochasz, ja kocham ciebie. Tak jestem zaborczym dupkiem i zżera mnie bez przerwy zazdrość że nie mogę cię mieć na wyłączność. Choć chce. Pragnę twojego dotyku i głosu po prostu ciebie. Możesz mi nie uwierzyć, trudno. Nie obchodzi mnie to.
Po tym przestałam myśleć. Hamulce przestały działać więc przestałam mieć jakiekolwiek opory. Coś kazało mi żebym tak zrobiła ( może David, którego widziałam nawet teraz…). Podeszłam i zatopiłam w nim usta. Objął mnie zaborczo, tak jak z resztą mówił i pocałował mnie tak jak nigdy. Odpłynęłam. Moja nienawiść do niego nagle rozpłynęła się w powietrzu a moje zasady moralne zostały zdeptane przez stopę rzekomej Mr. Love.
Coś czuje że jutro będę miała porządnego kaca.  Na moje nieszczęście moralnego…

środa, 4 grudnia 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 17


OBIETNICE BYWAJĄ TRUDNE

Nie pytajcie mnie jakim cudem, nie pytajcie mnie jak, ale na umowne ‘’pojutrze’’ byłam już zdrowa.
Choć usilnie próbowałam żeby tak było, to i tak moje starania bycia chorym poszły na marne i spotkały się z karą śmierci spuszczenia w toalecie. Moje niekonwencjonalne marzenia  o wygranej w postaci,  utarcia nosa Bartkowi, znikły tak równie szybko co moje przeziębienie.
- Na którą godzinę mam zarezerwować bilety w kinie?
Popatrzyłam na niego tak złowieszczym wzrokiem że naprawdę miałam nadzieję, że odwoła wszystko w ostatniej chwili. Tym czasem, popatrzył się na mnie i uśmiechnął się szeroko.
- Wiem że nie możesz się doczekać.
- Taaak. Jak śniegu w środku lata. – ucięłam i wyszłam do kuchni zaparzyć sobie poranną herbatkę. Chwilę potem kiedy ją sobie słodziłam, moja komórka zawibrowała na blacie, wprawiając mnie o zawał serca. Nawet nie można w spokoju posłodzić sobie herbaty…
- Hej Lili! – po drugiej stronie usłyszałam pewny siebie głos Jagody
- Siemka –  odpowiedziałam siląc się na radość
- Jak tam życie? Ostatnio się do nas coś nie odzywasz? Obraziłaś się?
O kurczę. Przecież Jagoda nie miała o niczym pojęcia… Żeby tylko Zośce nie przyszło na myśl żeby im się wygadać. Inaczej własnoręcznie pozbawię ją tych beżowych czółenek z Wojasa.
- Co? Nieee, skądże. Po prostu byłam w ostatnich dniach chora i nie miałam nawet możliwości jak z wami pogadać. Możemy to nadrobić jeżeli chcecie.
- Teraz to my nie mamy jak. Zosia co prawda została we Wrocku, ale ja z Majką jesteśmy na warsztatach w Hiszpanii.
- W Hiszpanii? Nic mi o tym nie mówiłaś.
- Bo nie było kiedy, z resztą sama wiesz.
- Kiedy wracacie?
- Za dwa, góra trzy tygodnie, to zależy czy znajdziemy dobrą ofertę.
- Jaką ofertę? – nie rozumiałam nic co przed chwilą mi powiedziała
- Wyjaśnię ci jak wrócimy, muszę kończyć bo Steffan mnie woła, Bay!
- Steffan? Kto…? 
Niestety nie usłyszałam już swojej odpowiedzi, gdyż rozłączył nas dobrze znany dźwięk w postaci ‘’pik,  pik, pik’’.
Ciekawe czy tam za granicą, obydwie z Majką dotrzymują tej ich wstrzemięźliwości od chłopaków. Ja już dawno ją przekroczyłam i to niejednokrotnie. Pewnie będę za to się smażyć w piekle za te wszystkie kłamstwa na swoją korzyść. Może w jednym kotle znajdę się z Bartkiem i będę miała okazje utopić go w rozgrzanej smole, czy innej mazi którą gotują, na obrazkach dla dzieci.
- Na 16 może być?
- Nie ma jakoś później? Na przykład za jakieś… nigdy?
- Nie próbuj być złośliwa. Doskonale wiesz że taka była umowa. – wszedł do kuchni i upił łyka mojej herbaty. Zmierzyłam go wzrokiem, dając znać że to nie w porządku. Przecież w swojej ślinie miał tyle zarazków  co moja stopa, a teraz wprowadził je jeszcze na krawędź mojego kubka!
- Weź już sobie tą herbatę – burknęłam
- Dziękuję – uśmiechnął się i wypił ją duszkiem – no więc… to o 16 dobra?
- Taa…
- Dwie godziny starczą ci żebyś mogła się wypindrzyć?
- A tobie żeby zmienić decyzje?
Zaśmiał się pod nosem i wyszedł z batonikiem w ręku do dużego pokoju a ja zostałam z zbakteriowanym kubkiem na blacie.

Kobieta nigdy nie ma się w co ubrać. Na czele tych wszystkich kobiet stoję chyba ja sama, która obecnie penetruje wzrokiem zawartość swojej szafy i po półgodzinnym obserwacjach stwierdzam że nie ma nic w co mogłabym się ubrać. Wzięłam głęboki oddech. Oki, idę do kina. Do kina na randkę. Nie. To nie jest randka. To jest przymusowe wywleczenie z domu biednej dziewczyny przez nieobliczalnego zboczeńca. Co zakłada się na takie okazje?
Miętowy sweter i dżinsowa koszula  wetknięta w wycierane czarne spodnie wyglądał dość stosownie, na mojej zmarnowanej życiem osoby. Nie zamierzałam kręcić włosów. Niech sobie nie myśli, że zależy mi przy nim dobrze wyglądać. Zostawiłam je oklapnięte tak jak były zawsze, i tak zakładam czapkę. Do makijażu również się ograniczyłam, oj nawet bardzo! Tak bardzo że Jagoda, jako bogini makijażu, skazałaby mnie na dożywocie nakładania pudru na wysuszoną, pokrytą skórkami twarz. ( tortury porównywalne ze staniem w kolejce w TESCO. )
- Ślicznie wyglądasz – powiedział
Tekst był już tak oklepany, że naprawdę stracił na wartości.
- Dzięki – mruknęłam jak na ‘’damę’’ przystało i wkroczyłam do przedpokoju ubrać botki i płaszcz.
- Ciągle niezadowolona? - zapytał
- Czyżbyś był jasnowidzem?
-  I ciągle tak samo ironiczna.

Godzina 16 w kinie, to nie był dobry wybór. Głównie przez dzikie kolejki ciągnące się aż do niektórych sklepów. Jeżeli mieliśmy się faktycznie dostać do Sali przed czwartą, to musiał zdarzyć się cud, gdyż nawet nie byliśmy w połowie.
- No, tylko pogratulować ci inteligencji. Powiedz mi kto normalny bierze w tych godzinach seans?
- Czy mam ci przypomnieć kto się na to zgodził?
- Wiesz, to nienajlepszy moment żebyś zwalał na mnie całą winę.
- Czyli sądzisz że to moja wina.
- Jakżeby inaczej?
- Heh – westchnął krótko i się uśmiechnął- w tym dniu, nie zdołasz mnie zdenerwować
Popatrzyłam na niego jak na kretyna, lecz on stał i wlepiał we mnie te swoje półksiężyce i szczerzył się do mnie, jakby dostał z matmy sześć.
- No i z czego  ty się tak cieszysz?
- Że jestem w końcu z tobą na randce.
- Wyjaśnijmy sobie jedno, dobrze? TO NIE JEST RANDKA.
- Dla mnie jest, dla ciebie może nie, bo jeszcze nie chcesz do siebie tego jeszcze przyjąć.
- Zasrany psycholog się znalazł – mruknęłam do siebie
Chyba to usłyszał bo zaraz po tym mrugnął do mnie ‘’przyjacielsko’’. A żeby ten uśmieszek zniknął tak szybko jak się pojawił.

-Kocham cię.
- Ja ciebie też, skarbie.
Rzygam. Naprawdę nie dobrze mi jak widzę te słodkie, czasami aż za słodkie pary. Są szczęśliwi? To super! Ale niech wymieniają się śliną gdzieś indziej! Do tego te wszystkie czułe słówka… Doprawdy. Czy jest to im aż tak niezbędne jak tlen? Szczerze wątpię w te ich intencje. Mogę się założyć, że po zerwaniu nie będą chcieli nawet wymówić imienia byłej bądź byłego. Miłość jest okropna.

Na swoim prawym pośladku poczułam czyjąś dłoń. Obróciłam się jak rażona prądem w kierunku Bartka, bo byłam pewna jak nic, że to właśnie on jest właścicielem bezczelnej ręki. W momencie kiedy na niego spojrzałam, zboczeniec odkleił dłoń od moich spodni. Jednak mój towarzysz, się nim nie okazał. Jego ręce cały czas spoczywały w kieszeni spodni. Spojrzałam w swoje lewo i zobaczyłam uśmiechniętą ( wręcz bezczelnie uśmiechniętą ) twarz chłopaka, który chwile przed całował się z niską brunetką. ZDRADA! Krzyczał mój mózg a moja duma rwała się by zostawić swoje piętno na jego policzku. Mogłam zrobić to ja lub… Bartek.  Lecz nie tak szybko. Aby on mógł wprowadzić do gry swoje pięści, musiał zobaczyć dowód.
Szybko odwzajemniłam flirciarki uśmiech tego dupka, i przygryzłam usta, tak jak robią to na filmach. Miałam głęboką nadzieję że uzyskałam pożądany efekt. I po chwili… TAK! UDAŁO SIĘ! Chłopak zachęcony (najwidoczniej moim udanym trikiem) pozwolił sobie położyć swoje brudne, skalane zdradą łapsko, na moim tyłku. Długo nie czekałam.
- Bartuś, mógłbyś wytłumaczyć panu, że nie obmacuje się cudzych dziewczyn kiedy ma się swoją własną?
Bartek odwrócił się sparaliżowany i widocznie blady w moją stronę. Zmierzył wzrokiem najpierw mnie a potem stojącego koło mnie zboczeńca, który w tej chwili wyglądał co najmniej nerwowo.
- Ty dupku..- zaczął i przybliżył się do niego o metr
Brunetka odwróciła się w naszą stronę i pisnęła spanikowana:
- Chyba zwariowałeś! Maciuś nigdy by nie tknął innej dziewczyny!
- Ach tak? A chcesz zobaczyć wygrzane od jego dłoni, miejsce na moim tyłku? Z chęcią Ci pokaże jakiego ‘’wiernego’’ masz chłopaka.
Dziewczyna spanikowana wlepiła oczy w swojego partnera i czekała na sygnał zaprzeczenia. Lecz jedyne czego się doczekała, to rozprysk krwi wypływający z jego nosa. Bartek uderzył go tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować (wcześniej wydałabym jakiś hymn rozgrzewający do walki, ale najwidoczniej nie był potrzebny). Maciek upadł oszołomiony na fioletowy dywan kina.
- Nic Ci nie jest?!- dziewczyna uklękła przy nim – halo! Proszę! Dzwońcie na karetkę!
- Serio chcesz go ratować po takim czymś? – zapytałam oceniając jej stan głupoty w skali od 1 do 10. ( co najmniej 10 )
- Przecież nie ma dowodów – burknęła oburzona pod nosem
- Wystarczającym dowodem jest to, że nie zaprzeczył – powiedział dorośle Bartek i chwycił mnie za ramię – chodź. Nie mam ochoty oglądać filmu wśród takich ludzi. – po czym wyprowadził mnie z kolejki i poprowadził wprost ku wyjściu.

środa, 6 listopada 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 16


Napisałam! W końcu napisałam! >.< Ignis, dziękuj mi że wczoraj zmarnowałam na to 2,5h XD Wiem, nie widać ;p Zobaczcie sami i dajcie znać czy wszystko jest jasne bo bardzo chciałam żeby tak wyszło ;)


PRZESZŁOŚĆ NIE JEST PROSTA

Jak każda szanująca się dziewczyna, po dostaniu kosza, zakopałam się z powrotem w kołdrze, wyjęłam lody miętowe z kawałkami czekolady ( małe opakowanie z Grycana kosztowało 15zł, ale moje skołatane nerwy kosztowały zdecydowanie więcej) i włączyłam MTV by ponaśmiewać się z Jersey Shore, czy jak to tam się nazywa. Patrząc na ich szalone i pełnej zabawy życie, mogłam stwierdzić że im jest o wiele, wiele łatwiej. Nie przejmują się czy ktoś ich kocha, czy nie kocha, czy ktoś ich rucha, czy nie rucha, czy ktoś ich całuje, czy nie całuje. IM JEST WSZYSTKO JEDNO. I tego im właśnie zazdroszczę.
Mi nie było wszystko jedno.
Po niecałej godzinie zasnęłam, chcąc skończyć ten dzień jak najszybciej. W końcu kiedyś ktoś mądry stwierdził że następny dzień będzie lepszy. Chciałabym w to wierzyć.

Mogłam przysiąc że ktoś bawił się moimi włosami, a ja byłam sama tak rozpalona ( od gorączki! ), że ledwo zwracałam na to uwagę. Nic mi się nie chciało. Dosłownie nic! Otworzenie powiek było równie męczące co robienie tych co tygodniowych testów sprawdzających, w gimnazjum. Kiedy w końcu moje gałki, chwyciły trochę światła, zobaczyłam siedzącego przy sobie Bartka. Jeszcze tego brakowało, żeby i on mi zatruwał teraz życie.
- Idź sobie- mruknęłam
- Ja też się cieszę, że cię widzę.
- Idź sobie.
- Znów masz chandrę?
- Idź sobie.
- Odpowiedz na moje pytanie.
- Idź sobie – odwróciłam się na drugi bok, nie chcąc go oglądać. Za bardzo przypominał Szymona i samego siebie.
- Czyli mam sam zgadywać?
- Rób se co chcesz.
- Dosięgła cię ręka przeszłości i teraźniejszości?
- Zawsze byłeś kiepskim poetom – burknęłam – ale, tak.
- Chcesz o tym pogadać?
- No z tobą na pewno nie!
- A to ciekawe, wiesz? Bo Szymon mi coś wspominał o tym, że do niego dzwoniłaś.
Serce na chwile przystanęło i momentalnie pojawił się promyk nadziei na tle ciemnego jak noc horyzontu. Taaa.. ze mnie też jest słaba poetka.
- Co właściwie mówił? – udałam obojętność, choć za cholerę mi to nie wyszło
- A a a!- pokiwał mi palcem, przed twarzą – najpierw ze mną pogadaj.
- Czemu ci tak na tym zależy no?
- Bo doskonale wiem, że jak masz zły humor to będziesz to w sobie tak długo dusić, że potem wybuchniesz w nieoczekiwanym momencie, zabijając wszystko po drodze. W tym przypadku i mnie – uśmiechnął się łobuzersko
- Co mam ci właściwie powiedzieć?
- Dlaczego znów masz zły humor.
- Twój braciszek dał mi kosza, z resztą to już chyba wiesz. – machnęłam ręką, podnosząc się.
- Ja ci już nie wystarczam?
Popatrzyłam na niego wzrokiem mordercy i rozglądnęłam się w poszukiwaniu jakiejś broni.
- Wystarczałeś przez długi, i to chyba aż za długi czas.
- Wciąż to wspominasz? – zapytał zrezygnowany otwierając puszkę  z piwem
- Tak! – krzyknęłam ze złością, a jego obojętność doprowadziła we mnie do wrzenia. Jeżeli chce rozmowy to proszę bardzo! Będzie miał taką rozmowę, że nigdy jej nie zapomni! – ty nie wspominasz czegoś takiego prawda? Przecież wymienianie dziewczyn, jest dla ciebie jak wymienianie skarpetek! Mnie nosiłeś trochę dłużej, ale musiałam ci się akurat znudzić w dniu studniówki co nie? Nie mogłeś tego zrobić po nim, albo chociażby przed nim, prawda?! Nie! Ty musiałeś akurat w tym cholernym dniu, pocałować Karolinę na moich oczach, przy naszej ulubionej piosence! Wiesz jak się poczułam?! Jak jakaś szmata! Jakbym nie różniła się niczym od tych innych pustych lalek którymi bawiłeś się w gimnazjum. Po co, dawałeś mi nadziej że jestem inna i że chcesz być ze mną już na zawsze?! Po co mydliłeś mi oczy, takimi słodkimi aż do obrzydliwości słówkami!
- Bo cię kochałem.
- Kochałeś! Ty chyba nawet nie wiesz co znaczy to słowo! Bezczelna gnido, nienawidzę cię za to że rozwaliłeś mi połowę życia licealnego, spędzając ze mną czas! Żałuję tamtych dni! Żałuję że poznałam ciebie i że się zgodziłam na bycie z tobą!
Milczał.
- Nic mi nie powiesz? Nawet durnego przepraszam mi nie powiedziałeś po tamtym. Z resztą i tak pewnie byłoby nie szczere. Dlaczego to w ogóle w tedy zrobiłeś?!
- Nie wiem.
- Ja chyba źle słyszę!  Nie wiesz czemu zniszczyłeś mi życie?! Ty gnoju! Wyjdź, nie chce cię teraz widzieć.
- Ale ja wciąż cię kocham.
- Oj, przestań!- machnęłam zezłoszczona ręką -  Wiesz jak to teraz brzmi?! Jak z tych tanich brazylijskich komedii, których nie lubisz!
- Ale to prawda.
- Co mnie to obchodzi?
- Wiem że cię to obchodzi, bo normalnie nie chodzisz codziennie przewrażliwiona. Widać to u ciebie na kilometr! Nie możesz uciekać przed prawdą.
- Gówno o mnie wiesz! I mogę sobie uciekać ile chcę!
- Myślisz, że dlaczego tak bez przerwy się o ciebie starałem co? Po co podrywałem te wszystkie dziewczyny, najczęściej na twoich oczach? Dla zabawy? Nawet dziewczyny powiedziałaby ci, że coś jest na rzeczy. I dobrze o tym wiesz tyle że nie chcesz, do tego wracać!
Tym razem to ja byłam tą milczącą. Bo jak tu coś mówić kiedy, w twojej głowie, kłębi się tyle wyrazów że nie jesteś w stanie wybrać żadnego sensownego.
Zastanawiałam się co mam zrobić, bo słowa nie wchodziły w tej chwili, ani trochę w grę. Wahałam się przed wyborem uderzenia go twarz lub pocałowania go. Każde moje działanie byłoby w tej chwili idiotyczne. Dlatego wciąż siedziałam cicho…
- Wiem że to może być durne, i pewnie się nie zgodzisz ale trudno. Chcesz być moją dziewczyną drugi raz?
Nie. Ja chyba śniłam. Po prostu nie wierzyłam… ŻE DOROSŁY FACET PYTA SIĘ MNIE CZY BĘDĘ Z NIM CHODZIĆ, DOSŁOWNEI JAK W PRZEDSZKOLU! Czy on się dobrze czuje? Czy on siebie w ogóle słyszy?!
- Nie. – odpowiedziałam z trudem zatrzymując uśmiech
- A czy chociaż możemy zacząć od początku?
- Wątpię.
- Wiem, że chciałabyś.
- Nic nie wiesz.
- A na małe wyjście do kina dasz się namówić?
Roześmiałam mu się prosto w twarz i oznajmiłam
- Jeżeli do pojutrze wyzdrowieje, to tak. Ale nie łudź się, bo to jest raczej niemożliwe.
- Zobaczymy… - dodał tajemniczo po czym wstał oddalając się do kuchni
- Ty chyba nie wiesz co mówisz- powiedziałam już za nim

To dziwne, i śmieszne zarazem, że tak skończyliśmy naszą rozmowę, która przeradzała się, a raczej miała szanse przerodzić się w coś, większego i możliwe że bardziej moralnego. Tym czasem ja wydarłam się na niego stanowczo za głośno, przez co moje gardło teraz ubolewało, a on zrobił z siebie idiotę prosząc o rzecz niemożliwą.
Fakt faktem jest, że przez dzisiejszą noc, będę musiała to wszystko jeszcze raz przemyśleć. To zdarzyło się za szybko i jakoś tak niedokładnie. Nie w moim stylu. Czy tak właśnie godzą się pary? Czy była jakiś schemat, który by to opisywał? Bo jeżeli tak, to z pewnością go złamaliśmy.

niedziela, 20 października 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 15

Siemaneczko!
Dziś taki tam sobie kawałeczek opowiadania, może nie zbyt dobry ale JEST ;D
Przy okazji polecam swojego nowego bloga --> http://miastomarzenjestu.blogspot.com/
Nie bądźcie dla niego zbyt surowi ;p



FAJNIE GDYBY POWRÓCIŁO…

Wieczorem, sama nie wiem czemu poczułam się jak przechodzone trzy sezony trampki. Byłam tak osłabiona że ledwo trafiłam z powrotem do łóżka. Plan uczenia się na następną sesję, mógł pakować walizki bo dzisiaj nic z tego ewidentnie nie wyszło. Otuliłam się w prześcieradło i włączyłam telewizor w poszukiwaniu czegoś sensownego. Przez smarkanie co pięć minut nosa, nie mogłam się skupić nawet na fabule My Little Pony, na mini mini. Do tego mokry kaszel, sprawiał ból porównywalny do oddzierania skóry z gardła. Było mi na zmianę gorąco i zimno, mokro i sucho. Myślałam że zwariuje! Szczególnie że do powyższych cudownych objawów dołączyły się mdłości.
Bartka jak na złość nie było. Wyszedł zaraz po śniadaniu, bo widział że nie chce rozmawiać. Nie dziwie mu się, bo moje zachowanie naprawdę nie było zachęcające do dzielenia czasu z moją osobą. Jak w tedy, miałam nadzieje że szybko nie wróci, tak teraz, chciałam by przyszedł tak szybko jak sprzedawali ciepłe bułeczki z rana, w tej piekarni na rogu.
Przełknęłam po raz kolejny ślinę by cofnąć wydzielinę, która również mi towarzyszyła, ale w  tamtym momencie poczułam że wszystko mi się cofa i że dłużej nie wytrzymam. Mdłości wyszły na wierzch, a ja zwróciłam to pyszne śniadanie wprost na brzozowy parkiet. W tym samym momencie wszedł Bartek.
- Lili?
- Ba…- nie zdążyłam dokończyć kiedy kolejna fala mdłości mną szarpnęła
- Lil, co jest?! – nie czekając na wyjaśnienia rzucił torby i wbiegł do pokoju. Ogarnął szybkim spojrzeniem sytuacje, i bez żadnych zahamowań, podszedł do mnie i zdjął otulającą mnie kołdrę. Posadził mnie między swoimi nogami, i podtrzymując mi czoło pozwolił bym dalej wymiotowała. Czułam się tak żałośnie, że zaczęłam płakać. Byłam tak osłabiona że nie miałam nawet siły dojść do łazienki. Z trudem patrzyłam na zielono żółtą maź spływającą pod łóżko. Ponownie zaniosłam się płaczem.
- Ciii, już nie płacz. Już ok. – odgarnął mi włosy z twarzy które były mokre od potu i łez.
- Już nie mogę – kolejny odruch wymiotny
- zwróć wszystko jeżeli to ci pomoże, i nie przejmuj się bałaganem. Wszystko sprzątnę.
- N- nie – i jeszcze raz!
- Chyba żartujesz bym pozwolił ci sprzątać w takim stanie.
- idioto – bąknęłam ostatni raz zwracając pokarm
- O, widzę że już ci lepiej.

-  Rozumiem, że to był przedwstęp do naszej przyszłości hmm?
- Nie denerwuj mnie- poprosiłam wycierając twarz ręcznikiem, kiedy było już po wszystkim
- Nie było źle, w sumie to nawet by mi to nie przeszkadzało jak byś była w ciąży.
- Ciekawe z kim!
- Oczywiście że ze mną!
- Daj mi lepiej pepsi, muszę się czegoś napić.
- Jesteś pewna, że pepsi to dobre wyjście?
- Nom, leczę się tym za każdym razem. Działa jak odrdzewiacz, ty tak nie masz po kacu?
- W sumie, jakby  się nad tym zastanowić to tak.- powiedział stawiając przede mną szklankę napoju
- Dziękuję – odpowiedziałam
- Nie ma za co.
- I za tamto też – wskazałam ruchem głowy duży pokój
Zaraz  po tym jak mi przeszło, Bartek ubrał mnie w szlafrok i zaniósł do łazienki, bym się ogarnęła. W tym czasie on, umył szybko i zgrabnie podłogę oraz zostawił otwarte drzwi od balkonu, żeby pokój się dostatecznie wywietrzył. Gosposia zasłużyła na medal!
- Raczej nie mogłem cię zostawić na środku pokoju, całą w rzygach.
- Nawet mi nie przypominaj. Dalej czuje się żałośnie.
- Nie masz powodu. Ja zawsze to przechodzę  po każdym zaliczonym melanżu i jakoś nie jest mi głupio.
- Ty to ty. Ja potrafię się czuć żałośnie nawet z powodu życia!- wyrzuciłam z frustracją- wszystko się komplikuje… najpierw twoja przeprowadzka, potem moja choroba… ciekawe co jeszcze życie ma dla mnie w zanadrzu?
- Nie uważasz że trochę za bardzo dramatyzujesz? Są ludzie którzy naprawdę mają problemy, a się nie załamują.
- Takie argumenty do mnie nie docierają ani trochę. Po za tym zapomniałeś że masz do czynienia z hipokrytką i arogantką.
- Oraz niepoprawną romantyczką – dodał mrucząc mi do ucha. Odepchnęłam go niczym natrętną muchę – widzę że już zanikła?
- Dawno temu za twoją sprawą – uśmiechnęłam się niczym te słodkie suki z brazylijskich serialów.
Westchnął przeciągle i uśmiechnął się łobuzerko, poczym się odezwał:
- Muszę iść na chwilę do domu. Szymon chciał abym mu pomógł przy projekcie z chemii.
Szymon! No właśnie! Boże… Jak mogłam zapomnieć do niego zadzwonić?! Przez te całe wymioty, gorączki i tym podobne uroki bycia chorym kompletnie wyleciało mi to z głowy.
- Wrócę za maksymalnie godzinę. Nie będę zbyt długo, bo jeszcze raz mi będziesz kazać po sobie sprzątać sierotko. Na razie – pocałował mnie delikatnie w policzek, tak szybko że nawet nie zdążyłam porządnie zaprotestować.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, zerwałam się z łóżka i pobiegła do kuchni po swój telefon. Na szczęście głos mi już powrócił więc mogłam z nim pogadać jak na człowieka przystało.
Wystukałam numer z zapałem szaleńcza i oczekiwałam odzewu.
- Cześć Lili! – Jego ciepły głos utulił moje bębenki – czujesz się już lepiej?
- Hej! Tak, o wiele lepiej. – kłamstwo, kłamstwem pogania…-  co u ciebie?
- W zasadzie dobrze… mam teraz trochę nauki. Bartek pewnie ci mówił, że mi dziś pomaga nie?
- Tak, tak. Wspominał coś. Z tego co wiem, to przed chwilą właśnie wyszedł, więc spodziewaj się go.
- No spoko, jestem już przygotowany. A ty? Kiedy wychodzisz do ludzi?
- Myślę że posiedzę jeszcze w domu, z dobry tydzień. Niestety… Ale potem, wiesz… - powiedziałam a miarę kusicielsko, na tyle ile przynajmniej umiałam  ( a nie umiałam nic, a nic…)
- Em…- zajęknął się a ja wiedziałam że to nie wróży nic dobrego. Spacer w deszczu i namiętny pocałunek mogły odejść w zapomnienie. Bay, Bay marzenia!  - Lil, wiesz… od czasu imprezy co nie co się zmieniło.
- To znaczy? – łapmy nadzieję, może tak szybko nie odejdzie!
- Mam już dziewczynę – powiedział bez ogródek a ja usłyszałam jak moje serce pękło w okolicach aorty ( nie jestem zbyt dobra w biologii )
- Tak? No to świetnie! – szczęście porównywalne z dostaniem brązowego wełnianego swetra na urodziny. Zero talentu aktorskiego!
- Tak, ja też się cieszę – mogłam poprzysiąc że uśmiechał się przez ten przeklęty telefon – Ale zawsze możemy wyjść gdzieś razem na kawę – podsunął nieśmiało.
- No jasne – nie miałam już siły zgrywać szczęśliwej laski – w takim razie już ci nie przeszkadzam, papa!
        Z biegiem czasu zauważam że moje marzenia w życiu, nie mają żadnego prawa głosu…