niedziela, 20 października 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 15

Siemaneczko!
Dziś taki tam sobie kawałeczek opowiadania, może nie zbyt dobry ale JEST ;D
Przy okazji polecam swojego nowego bloga --> http://miastomarzenjestu.blogspot.com/
Nie bądźcie dla niego zbyt surowi ;p



FAJNIE GDYBY POWRÓCIŁO…

Wieczorem, sama nie wiem czemu poczułam się jak przechodzone trzy sezony trampki. Byłam tak osłabiona że ledwo trafiłam z powrotem do łóżka. Plan uczenia się na następną sesję, mógł pakować walizki bo dzisiaj nic z tego ewidentnie nie wyszło. Otuliłam się w prześcieradło i włączyłam telewizor w poszukiwaniu czegoś sensownego. Przez smarkanie co pięć minut nosa, nie mogłam się skupić nawet na fabule My Little Pony, na mini mini. Do tego mokry kaszel, sprawiał ból porównywalny do oddzierania skóry z gardła. Było mi na zmianę gorąco i zimno, mokro i sucho. Myślałam że zwariuje! Szczególnie że do powyższych cudownych objawów dołączyły się mdłości.
Bartka jak na złość nie było. Wyszedł zaraz po śniadaniu, bo widział że nie chce rozmawiać. Nie dziwie mu się, bo moje zachowanie naprawdę nie było zachęcające do dzielenia czasu z moją osobą. Jak w tedy, miałam nadzieje że szybko nie wróci, tak teraz, chciałam by przyszedł tak szybko jak sprzedawali ciepłe bułeczki z rana, w tej piekarni na rogu.
Przełknęłam po raz kolejny ślinę by cofnąć wydzielinę, która również mi towarzyszyła, ale w  tamtym momencie poczułam że wszystko mi się cofa i że dłużej nie wytrzymam. Mdłości wyszły na wierzch, a ja zwróciłam to pyszne śniadanie wprost na brzozowy parkiet. W tym samym momencie wszedł Bartek.
- Lili?
- Ba…- nie zdążyłam dokończyć kiedy kolejna fala mdłości mną szarpnęła
- Lil, co jest?! – nie czekając na wyjaśnienia rzucił torby i wbiegł do pokoju. Ogarnął szybkim spojrzeniem sytuacje, i bez żadnych zahamowań, podszedł do mnie i zdjął otulającą mnie kołdrę. Posadził mnie między swoimi nogami, i podtrzymując mi czoło pozwolił bym dalej wymiotowała. Czułam się tak żałośnie, że zaczęłam płakać. Byłam tak osłabiona że nie miałam nawet siły dojść do łazienki. Z trudem patrzyłam na zielono żółtą maź spływającą pod łóżko. Ponownie zaniosłam się płaczem.
- Ciii, już nie płacz. Już ok. – odgarnął mi włosy z twarzy które były mokre od potu i łez.
- Już nie mogę – kolejny odruch wymiotny
- zwróć wszystko jeżeli to ci pomoże, i nie przejmuj się bałaganem. Wszystko sprzątnę.
- N- nie – i jeszcze raz!
- Chyba żartujesz bym pozwolił ci sprzątać w takim stanie.
- idioto – bąknęłam ostatni raz zwracając pokarm
- O, widzę że już ci lepiej.

-  Rozumiem, że to był przedwstęp do naszej przyszłości hmm?
- Nie denerwuj mnie- poprosiłam wycierając twarz ręcznikiem, kiedy było już po wszystkim
- Nie było źle, w sumie to nawet by mi to nie przeszkadzało jak byś była w ciąży.
- Ciekawe z kim!
- Oczywiście że ze mną!
- Daj mi lepiej pepsi, muszę się czegoś napić.
- Jesteś pewna, że pepsi to dobre wyjście?
- Nom, leczę się tym za każdym razem. Działa jak odrdzewiacz, ty tak nie masz po kacu?
- W sumie, jakby  się nad tym zastanowić to tak.- powiedział stawiając przede mną szklankę napoju
- Dziękuję – odpowiedziałam
- Nie ma za co.
- I za tamto też – wskazałam ruchem głowy duży pokój
Zaraz  po tym jak mi przeszło, Bartek ubrał mnie w szlafrok i zaniósł do łazienki, bym się ogarnęła. W tym czasie on, umył szybko i zgrabnie podłogę oraz zostawił otwarte drzwi od balkonu, żeby pokój się dostatecznie wywietrzył. Gosposia zasłużyła na medal!
- Raczej nie mogłem cię zostawić na środku pokoju, całą w rzygach.
- Nawet mi nie przypominaj. Dalej czuje się żałośnie.
- Nie masz powodu. Ja zawsze to przechodzę  po każdym zaliczonym melanżu i jakoś nie jest mi głupio.
- Ty to ty. Ja potrafię się czuć żałośnie nawet z powodu życia!- wyrzuciłam z frustracją- wszystko się komplikuje… najpierw twoja przeprowadzka, potem moja choroba… ciekawe co jeszcze życie ma dla mnie w zanadrzu?
- Nie uważasz że trochę za bardzo dramatyzujesz? Są ludzie którzy naprawdę mają problemy, a się nie załamują.
- Takie argumenty do mnie nie docierają ani trochę. Po za tym zapomniałeś że masz do czynienia z hipokrytką i arogantką.
- Oraz niepoprawną romantyczką – dodał mrucząc mi do ucha. Odepchnęłam go niczym natrętną muchę – widzę że już zanikła?
- Dawno temu za twoją sprawą – uśmiechnęłam się niczym te słodkie suki z brazylijskich serialów.
Westchnął przeciągle i uśmiechnął się łobuzerko, poczym się odezwał:
- Muszę iść na chwilę do domu. Szymon chciał abym mu pomógł przy projekcie z chemii.
Szymon! No właśnie! Boże… Jak mogłam zapomnieć do niego zadzwonić?! Przez te całe wymioty, gorączki i tym podobne uroki bycia chorym kompletnie wyleciało mi to z głowy.
- Wrócę za maksymalnie godzinę. Nie będę zbyt długo, bo jeszcze raz mi będziesz kazać po sobie sprzątać sierotko. Na razie – pocałował mnie delikatnie w policzek, tak szybko że nawet nie zdążyłam porządnie zaprotestować.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, zerwałam się z łóżka i pobiegła do kuchni po swój telefon. Na szczęście głos mi już powrócił więc mogłam z nim pogadać jak na człowieka przystało.
Wystukałam numer z zapałem szaleńcza i oczekiwałam odzewu.
- Cześć Lili! – Jego ciepły głos utulił moje bębenki – czujesz się już lepiej?
- Hej! Tak, o wiele lepiej. – kłamstwo, kłamstwem pogania…-  co u ciebie?
- W zasadzie dobrze… mam teraz trochę nauki. Bartek pewnie ci mówił, że mi dziś pomaga nie?
- Tak, tak. Wspominał coś. Z tego co wiem, to przed chwilą właśnie wyszedł, więc spodziewaj się go.
- No spoko, jestem już przygotowany. A ty? Kiedy wychodzisz do ludzi?
- Myślę że posiedzę jeszcze w domu, z dobry tydzień. Niestety… Ale potem, wiesz… - powiedziałam a miarę kusicielsko, na tyle ile przynajmniej umiałam  ( a nie umiałam nic, a nic…)
- Em…- zajęknął się a ja wiedziałam że to nie wróży nic dobrego. Spacer w deszczu i namiętny pocałunek mogły odejść w zapomnienie. Bay, Bay marzenia!  - Lil, wiesz… od czasu imprezy co nie co się zmieniło.
- To znaczy? – łapmy nadzieję, może tak szybko nie odejdzie!
- Mam już dziewczynę – powiedział bez ogródek a ja usłyszałam jak moje serce pękło w okolicach aorty ( nie jestem zbyt dobra w biologii )
- Tak? No to świetnie! – szczęście porównywalne z dostaniem brązowego wełnianego swetra na urodziny. Zero talentu aktorskiego!
- Tak, ja też się cieszę – mogłam poprzysiąc że uśmiechał się przez ten przeklęty telefon – Ale zawsze możemy wyjść gdzieś razem na kawę – podsunął nieśmiało.
- No jasne – nie miałam już siły zgrywać szczęśliwej laski – w takim razie już ci nie przeszkadzam, papa!
        Z biegiem czasu zauważam że moje marzenia w życiu, nie mają żadnego prawa głosu…










1 komentarz:

  1. zobaczymy co będzie dalej :)
    ale i tak jak początek będzie super ;)
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Bądź szczery, tylko to ;)