wtorek, 1 października 2013

''Dwa Tygodnie'' - Roz. 13

I jest! Boże szkoła daje mi popalić- w końcu w sumie, bo się zaczynałam zastanawiać kiedy to wszystko się zacznie. Ach te zadania domowe, kartkówki, nerwica nauczycielka, i szkolne problemy ze szkolnymi znajomymi... sama słodycz tych pięciu dni spędzonych w klatce. IDEOLO, normalnie.



ŻYCIE ZASKAKUJE

Zimno. Cholernie zimno. Wieje. Mocno wieje. Nie przypominam sobie bym w domu miała zainstalowaną klimatyzację.
Powoli otwarłam oczy, tak by przygotować się na widok źródła tego ziąbu i żeby się za nadto nie zdenerwować. Niestety, w momencie kiedy zauważyłam że jestem na balkonie, cały spokój szlak trafił. Co prawda, pode mną był materac, a ciepły śpiwór okrywał mnie od stóp do głów, ale CO Z TEGO?!
Wnioskując z sytuacji, najprawdopodobniej musiałam tu spać.
Usiadłam i odgarnęłam włosy z twarzy i… olśniło mnie. Momentalnie sobie przypomniałam, o wczorajszej imprezie Bartka, poznaniu Szymona, i końcowym wyniku (czyt. Poddania się tłumowi, by nocować poza swoim własnym domem! ) Przełknęłam ślinę, i poczułam niewyobrażalny ból w gardle. Au, Au… bolało przy każdym przełknięciu. Cholera, pewnie się przeziębiłam tą nocką na Świerzym powietrzu…
Wstałam i powędrowałam ku drzwiom balkonowym. Teraz dziękowałam Bogu, za to że tata zainstalował  te dwie klamki. Inaczej musiałabym pukać w szybę tak długo, aż by mnie ktoś usłyszał.

W środku, panował bród, smród i ubóstwo. Nie wiem nawet czy w ciągu mojego całego życia, widziałam taki bajzel w czyimś domu. Meble pozostały nietknięte, przykryte folią, w kątach pokoju, chociaż walało się na nich parę części odzieży, nawet tych intymnych…  Pod każdą ścianą były po podsuwane papierki po cukierkach, paczki po chipsach, i butelki bo różnego rodzaju napojach rozweselających. Natomiast podłoga była upaćkana różnymi kolorowymi maziami. Coś białego, żółtego i czerwonego. Pewnie wzięli majonez, musztardę i ketchup z kuchni. Podeszłam bliżej by utwierdzić się w przekonaniu, że tak było, ale nie… maź okazała się być jedną z moich nowych farb olejnych z Kohinora. No, nie. Nie, nie, nie. Zniosę wszystko, ale nie tykania moich świeżo zakupionych rzeczy! Właśnie, muszę sprawdzić czy wczorajsze zakupy pod kuchennym stołem zostały nietknięte.
Rozglądnęłam się po pokoju dzikim wzrokiem, szukając ofiar. Nikogo nie znalazłam prócz zwiniętym na kanapie, Bartkiem. Reszta ma szczęście że wyszła wcześniej, inaczej wszyscy padli by moją ofiarą. Mogłam go obudzić w sposób graniczący z dzikimi wrzaskami, lub zrobić to bardziej finezyjnie…
Tak… Szklanka lodowatej wody, była jak najbardziej finezyjna.
Chlust!
- A! Ja nic nie piłem mamo! – wydarł się na cały dom, a moje bębenki jęknęły
- Nietrzeźwość to teraz twój najmniejszy problem – powiedziałam lodowato – zaraz sporządzę ci listę, co dzisiaj będziesz robić.
- Lili?- dopiero teraz na mnie spojrzał. No nie!
- Nie, twoja mama wiesz? Boże, nie mogę uwierzyć jakim niewiarygodnym idiotą jesteś! Zdajesz sobie sprawę co się wczoraj wydarzyło?! – krzyknęłam, a moje gardło przeżyło katusze. Ból uniemożliwiał mi nawet mówienie
- No, przyszedł jeden kumpel i wziął paru znajomych – wymamrotał przecierając oczy
- Paru?! Ty to nazywasz paroma? – pod koniec dosłownie zaczynałam skrzeczeć, a moje słowa zamieniały się  w dosłownie półsłówka
- Co jest z twoim gardłem?
- Zapytaj swoich znajomych – wychrypiałam z trudnością – spałam przez nich na balkonie, deklu!
- Dlaczego tam spałaś?
- Och, nie przypominasz sobie jak to uświadomiłeś ich że jestem obłąkana i nie mam gdzie się podziać?
Zaśmiał się pod nosem.
- Tu się nie ma z czego śmiać, kretynie. Popatrz co zrobiłeś z moimi farbami! – wskazałam na ich kolorowe pozostałości na parkiecie
- To nie moja wina!
- Jak to nie twoja?!
- Normalnie!
- Gówno prawda!
- Ale!
- Nie ma żadnego ‘ale’! Dziś to ty wszystko sprzą…
Mój obraz zaczął się rozmywać, a nogi straciły czucie. Dalej obraz mi się po prostu urwał…

Wszystko bolało mnie tak mocno jakbym była po jakiś robotach drogowych. Każda część mojego ciała zdawała się ważyć po kilkadziesiąt kilogramów, a sama wizja że je podnoszę była istnym bólem. Kiedy przełknęłam ślinę poczułam taki sam ból, jak rano. Ooo nie… Nienawidzę być chora. Trudno, zaraz wstanę i… właśnie. Dlaczego ja w ogóle leżę? Przecież z tego co pamiętam, to wyszłam z tego przeklętego balkonu i zaczęłam wrzeszczeć na Bartka za ten cały syf. A potem… już nic nie pamiętałam.
Czym prędzej otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą twarz zmartwionego Bartka.
- Co ty do cholery robisz?- wyszeptałam, bo tylko na tyle było mnie stać
- Obudziłaś się! – wykrzyknął, po czym uściskał mnie mocno. – myślałem że stało ci się coś większego.
- A co miało mi się niby stać? – zapytałam lekko go od siebie odpychając
- W końcu zemdlałaś nie?
- Serio? – przeraziłam się
- Tak, ale na szczęście upadłaś na sofę, więc nic takiego ci się nie stało.
- Um, to całkiem nieźle – chwila milczenia. Bo niby co miała powiedzieć? ‘’Dzięki że w momencie kiedy ja byłam nieprzytomna, gapiłeś się mnie wzrokiem psychopaty?’’ – Muszę iść po leki -powiedziałam podnosząc się.
Stanął przede mną, równocześnie blokując mi  przejście i chwytając za ramiona położył mnie zdecydowanie z powrotem na łóżku.
- Nigdzie się z tond nie ruszasz, jasne?
- Idioto…- westchnęłam – muszę wziąć leki
- Zaraz ci przyniosę.- zaoferował się
- Nie wiesz jakie, ja z resztą też nie. Daj mi telefon, zadzwonię do mamy. Powinna wiedzieć co mi dać.
- Sam już to zrobiłem – powiedział dumnie
- Cooo takieeeego? – spytałam przeciągle, w obawie o najgorsze
- Zadzwoniłem do niej, i wyjaśniłem sytuacje – odpowiedział spokojnie
- Boże… Czy wiesz co zrobiłeś?! Ona zaraz tu przyjedzie z całym ostrym dyżurem by mnie reanimować! Zaraz się zaczną kroplówki, wenflony, igły, krew! Ugh! Co ty zrobiłeś, boże dlaczego pokarałeś mnie takim idiotą…
- Spokojnie! Ma akurat dyżur, więc powiedziała że jak coś to przyjdzie pojutrze, jeżeli będziesz tego potrzebować. I cytuje ‘’przecież ma tyle lat, i w końcu ciebie, że sobie poradzi’’.
- Mam… ciebie?- chwilowo mnie zatkało, jak w tedy kiedy brązowe skórzane kozaczki były za 100 zł w intetshoe.
- Owszem – uśmiechnął się zadowolony – będę od dzisiaj twoją domową pielęgniarką
- Chyba sobie kpisz .
- Oczywiście że nie.
- Daj mi spokój, muszę wstać i…
Znów położył mnie siłą, lecz tym razem przytrzymał mnie trochę dłużej, pochylając się nade mną jakieś trzy centymetry od mojej twarzy.
- Będziesz spokojnie leżeć, czy mam może zastosować inne metody byś pozostała w tym łóżku co?
Patrzyłam na niego sparaliżowana a moje serce znów postanowiło wyruszyć  na wycieczkę do gardła. Przez jego łomotanie, czułam że mam je dosłownie w szyi…
- To jak będzie Lili? – zapytał przysuwając się coraz bliżej, i bliżej.
- Zgoda, zostaje. – odpowiedziałam wreszcie a on odsunął się niechętnie
- A liczyłem na jakieś ekscesy… - wymamrotał wychodząc z pokoju
- Zboczeniec- mruknęłam pod nosem
- Słyszałem!

Skończyło się na tym, że dostałam zapalenia krtani, przez co pod koniec dnia nie mogłam nic mówić. Moje kontakty z Bartkiem ograniczały się do pisania wszystkiego na kartkach, co było po prostu komiczno żałosne. Podczas gdy ja ‘’umierałam’’ w łóżku, oglądając telewizję i śpiąc na zmianę, Bartek rzeczywiście się postarał i robił wszystko to o co go prosiłam- lub inaczej mówiąc kazałam. Posprzątał nawet całe mieszkanie zgodnie z  moimi wskazówki i podał właściwe leki pamiętając przy okazji w jakiś odstępach należy je dawać. Był lepszy w leczeniu nawet od mamy, której czasem zdarzało się pomylić opakowania… mówiłam jej żeby nosiła na stałe te okulary, ale nie. Twierdziła że wygląda staro, ale nie oszukujmy się czterdzieści pięć lat robi swoje, chociaż dla mnie i tak zawsze miała trzydzieści sześć. Lecz wracając do mojego ‘’pielęgniarza’’ byłam naprawdę w szoku, że tak bardzo się starał, i robił faktycznie za moją domową pielęgniarkę. Jedyne co musiałam robić sama, to tylko chodzić do toalety.

Wieczorem, około dziewiątej, moja komórka zawibrowała dając znak od ludzkości. Ekran wyświetlał numer Szymona. W przeciągu jednej sekundy, zapomniałam o całej tej chorobie i poderwałam się jak oparzona. Co z tego że każdy ruch bolał jakby mnie ktoś porządnie zlał? Co z tego że nie mogłam wyrzucić z siebie żałosnego ‘’halo’’?
- Lili? Halo? Słyszysz mnie? -
Moje szeptanie, czy inaczej mówiąc pojękiwanie, nie było dla niego w ogóle słyszalne. Czułam się jak jakaś skazana na odwieczne szeptanie,  dziewczynka, pozostawiona sobie i kartce papieru z markerem. Uczucie porównywalne z wyprzedażami w ciągu lata, kiedy ty jesteś poza domem. Grr..
Zakłopotaną i równocześnie zdenerwowaną, znalazł mnie Bartek. Widząc że trzymam telefon w ręce, domyślił się całej sytuacji i z miejsca, z szatańskim uśmieszkiem, pozbawił mnie go.
- No siema, brat! – powiedział do słuchawki , patrząc mi przy tym prosto w oczy. Oj żeby zaraz bez nich nie został! – co? Aaa. Jest chora, pewnie dlatego. Spotkanie? – spojrzał na mnie karcącym wzrokiem. Niech się wypcha! – cóż… skontaktuje się z tobą, jak tylko wyzdrowieje. Czy to przeziębienie? Nie, ma zapalenie krtani, dlatego nie może nic mówić. No pewnie. Nie ma sprawy. To na razie! – rozłączył się – masz pozdrowienia od niego – odpowiedział chłodno i wyszedł z pokoju
CO TO MIAŁO DO CHOLERY BYĆ? Jak jest zazdrosny, to trzeba mu przyznać że jest na dobrej odwadze by to idealnie oddawać. Jeszcze nie daj boże będzie kontrolował moje sms-y i rozmowy. A nie zdziwiłabym się gdyby tak było. Czas założyć blokadę.










1 komentarz:

  1. dlaczego nie dziwi mnie ten patent ... :)

    cóż pewnie dlatego że mam w głowie z miliard zakończeń tego opowiadania które jest
    GENIALNE.
    E
    N
    I
    A
    L
    N
    E

    no czekam z uporem maniaka na to co jeszcze zgotuje Bartek.

    miłego pisania i pozdrowienia do szkolnej klitki. :)

    O~O

    OdpowiedzUsuń

Bądź szczery, tylko to ;)