Hejo! Miałam takie wielkie ambicje by napisać opowiadanie do końca, a potem dopiero wklejać regularnie co tydzień, jak przykładna blogerka ale nie >.< Życie szkolne za bardzo mi to utrudnia. A więc dzisiaj takie małe co nie co ;)
RANO JAK NIE RANO
Niedziela. Dzień w którym muszę się ostatecznie wykurować , by w poniedziałek
iść do szkoły jak gdyby nigdy nic i odwalić wszystkie sprawdziany. Nie mam
zamiaru potem włóczyć się po profesorach by zaliczać te idiotyczne testy,
nikomu nie potrzebne z resztą. Chyba wiem jak narysować kota?!
Doprawdy, ich logika i tok nauczania były czasem aż za nadto żałosne by nawet
nad nimi płakać.
Po otworzeniu oczu, zaraz zapragnęłam je zamknąć by potwierdzić swoje oczekiwania
że to jeden wielki zasmarkany sen. Przed moją twarzą, dosłownie dwa centymetry
od niej, znajdowała się blond czupryna, wchodząca mi prawie do nosa ( to
wyjaśniało ciągłe łaskotki w nocy…). Od niej, w dół, ciągnęła się szyja,
zwieńczona czerwonym podkoszulkiem i czarnymi bokserkami Bartka.
Chciałam krzyczeć że jest cholernym zboczeńcem i że ma się wynosić, ale głos
uwiązł mi w gardle kiedy obrócił się twarzą do mnie – na szczęcie ciągle
nieprzytomny .Nie wierzę że to mówię ale… wyglądał słodko. Tak, słodko. W ciągu
dnia tego nie dostrzegałam bo zwyczajnie nie chciałam. Nie chciałam zagłębiać
się w coś co nie miało racji bytu. Z miejsca przypomniała mi się rozmowa z
mamą:
- Podoba ci się ? – zapytała
- Właśnie nie wiem! – wyrzuciłam z siebie ze złością – to takie głupie.
- Co jest głupie?
- Miłość, zauroczenia, te całe zakochiwania. Komu to potrzebne? Sprawiają tylko
i wyłącznie same problemy.
- Problemy?- mama patrzyła na mnie jak na idiotkę
- No. A widzisz w tym jakieś korzyści?
- Oj, dziecko –westchnęła- nigdy nie słyszałam większej głupoty.
Boję się odrzucenia i boję się tego że ktoś mnie zrani. Wielokrotnie tego
doświadczyłam i nie chce jeszcze raz przechodzić przez to samo, bo jest to tak
samo frustrujące jak wypadające rzęsy. Mama tego nie rozumie, bo tata był jej
pierwszym i tym jedynym. A ja, uwielbiałam popełniać wielokrotności błędów…
- Czemu jeszcze nie wyrzuciłaś mnie z łóżka? – zapytał a ja dopiero teraz
zorientowałam się że patrzę się na niego dłużej niż bym mogła
- Ee..e..e… a co ty w ogóle tu robisz hmmm?! – wychrypiałam ( bo ciągle nie
mogłam zbytnio mówić) po dłuższej chwili jąkania się
- Cóż…- wychylił się poza materac i natrafił pod nim parę butelek piwa –
zrobiłem sobie wczoraj małe party – uśmiechnął się łobuzersko
- Ululałeś się tak?
Przytaknął kiwnięciem głowy:
- I że czułem się samotny, stwierdziłem że nie chce spać dzisiaj sam.
- I jakimś cudem znalazłeś się nagle koło mnie?
- Nom. Miałaś tak słodko rozwarte usta.
- Jesteś obleśny.
- A ty zimna. - skwitował
W przeciągu sekundy luźna atmosfera naszej sprzeczki zmieniła się nie do
poznania, a jego słowa, choć w żarcie, zabolały mnie. Umilkłam gwałtownie i
zacisnęłam usta w cienką linię. Prawda w końcu boli. I nie ma nic gorszego niż
to, szczególnie dla mnie… kiedy moje zasady legną w gruzach cały świat podąża za nimi …
- Nie mów że cię tym uraziłem – powoli wstał i popatrzył się na mnie poważnie.
A ja milczałam. – serio? – dopytywał- Przecież żartowałem.
- W cale nie.
- Chyba wiem co mówiłam na żarty a co nie Ichi.- uśmiechnął się łobuzersko,
chcąc ratować sytuacje ale mnie to w cale nie uspokoiło
- Przestań! – powiedziałam ostro, i zasłoniłam rękami uszy jak małe dziecko –
nie mów tak, nie zbliżaj się do mnie i
przestań! Po prostu przestań!- zerwałam się z łóżka i wybiegłam z pokoju, do
łazienki gdzie zalałam się łzami. Po prostu wybuchłam, choć sama do końca nie
wiedziałam czemu. Nie lubiłam płakać. Mokre coś, zwane łzami spływało ci po
policzku, a ty czułaś jak cała wilgotniejesz, jak uczucia odżywają na nowo, przywołując
obrazy które są podstawą łez. Przez długi czas siedziałam po prostu na wannie i
rozpamiętywałam każda najdrobniejszą chwilę, analizując kawałek po kawałku, i
dochodząc coraz bliżej prawdy. Prawdy, że go kocham.
- już? Wyzbyłaś się tego czego miałaś się wyzbyć? – zapytał kiedy tylko
opuściłam łazienkę
- Może. – odburknęłam
- To znaczy że zjesz śniadanie?
- Nie.
- Ach, te krótkie odpowiedzi. W pełni potrafią wszystko zastąpić nie?
- Nie.
- A może chociaż tak, ‘’poproszę jajecznicę na parówce, z tostami tak jak
zawsze Bartek’’?
- Spadaj.
- Ta, to też może być Lili.
Szurając melancholijnie kapciami weszłam do salonu gdzie zakopałam się pod
warstwami pościeli i zaczęłam zadowalać się współczesną telewizją. Typowa
reakcja obronna, tuż po zdaniu sobie sprawy z uczuć do obiektu z którym
mieszkamy. Pięć minut potem dostałam telefon od dziewczyn, a konkretniej od
Maji, która martwiła się wraz z nimi, czy aby na pewno nie jestem w ciąży i czy
nie leże gdzieś teraz w izolatce w szpitalu. Wyłączyłam się i napisałam
przeprosi nowego sms’a że nie dawałam o sobie znać, i że nie mogę teraz
normalnie gadać, bo niestety jestem chora i nie umiem aktualnie wydobyć z
siebie dźwięków słyszalnych przez komórkę. Pożyczyły mi powrotu do zdrowia i
zagwarantowały mi że przyjdą mnie odwiedzić, ale odprawiłam je z kwitkiem, tłumacząc się, że się zarażą, i
zimowe wyprzedaże znikną z ich pola widzenia. Był to bardzo przekonujący
argument. Ale to bardzo…
Dwa odcinka Spangebooba potem dostałam swoje zamówienie, choć tak naprawdę
niczego nie zamawiałam. Ale to można wyjątkowo pominąć. Zapach jajecznicy był
wyjątkowo zbyt kuszący…
- Smacznego- powiedział siadając koło mnie
-Henkuje – wypowiedziałam z trudem przeżuwając pierwszy kęs Tosta
- Czemu płakałaś?- zapytał z lekkością przełączając kanał
- Daj mi spokojnie zjeść – mruknęłam niezadowolona – i przełącz z powrotem na
nickoledona, zaraz będzie drugi odcinek pingwinów z Madagaskaru
- Dalej lubisz takie bajki?
- To lepsze niż te twoje gówna z MTV.
- Sądzisz że ekipa z New jersey to nic nie warto gówno?
- Z ust mi to normalnie wyjąłeś. Co jest fajnego w ciągłym imprezowaniu i piciu
do nieprzytomności?
- To że jest potem beka.
- Ta… beka że np. zaszłaś przez przypadek w ciąże.
- Dramatyzujesz ichi.
Skamieniałam. A łyżka z jajecznicą którą przed chwilą trzymałam w ręce z
trzaskiem wylądowała z powrotem na tacce z teletubisiów.
- Do cholery jasnej… nie mów tak do mnie!
- Czemu? – zdziwił się jak gdyby nigdy nic – kiedyś to lubiłaś.
- Kiedyś było kiedyś.
- Nie chcesz do tego wrócić?
- Idę jeść do kuchni.
I poszłam do kuchni.
jak zawsze opisze to jedno słowo.
OdpowiedzUsuńświetne, bezbłędne, genialnie spisane. :)
cóż ... nic dodać nic ująć.
genialne.
szkoda że mój się usunął ...
ale trudno.
fajnie jest czytać coś nowego, wpaść na pomysł i spisać wszystko od nowa :D
miłego "męczenia się" z szukaniem weny.
O~O