czwartek, 19 września 2013

''Dwa tygodnie'' - Roz. 12



Hejo, hej! Dzisiejszy dzień wykończył mnie psychicznie jak i fizycznie tak, że zastanawiam się czy nie przenocować  już na fotelu, na którym właśnie siedzę >.< mam takiego lenia, że nawet nie chce mi sie iść do łazienki, nie mówiąc już o rozkładaniu łóżka XD No, w każdym razie napisałam co nie co, i może nie jest to coś strasznie długiego, jak zapowiadałam, ale jest ^^ Miłej lektury :)

BALKON JAKO DRUGI DOM


- Dziś piątek – oświadczył wgryzając się w kanapkę
- Więc?- zapytałam podejrzliwie
W  odpowiedzi wzruszył ramionami i dopił herbatę.
- Planujesz coś? – dopytałam
- Raczej nie. Przecież zabiłabyś mnie tylko gdybym zrobił coś bez twojej wiedzy.
- Cieszę się że dajesz sobie z tego sprawę. – uśmiechnęłam się niczym służbistka w banku-  No to ja lecę na zajęcia, będę jakoś po piątej, bo zajęcia kończę o trzeciej a Zosia chciała jeszcze iść do galerii. – chwyciłam torebkę i zaczęłam ubierać buty
- Poczekaj, zabiorę się z tobą. Mam na tą samą godzinę.
- Oki. To się pospiesz, bo zaraz nam tramwaj ucieknie.
Może to było nie normalne, ale zaczęłam się przyzwyczajać do jego towarzystwa i… je lubiłam. Wcześniej w domu było jakoś tak pusto i cicho. Byłam przyzwyczajona do bardziej ‘’głośnego’’ życia, bo w końcu nawet kiedy mieszkałam z rodzicami ciągle byłam pod ostrzałem wrzasków Kasi, i niekontrolowanych zachowań starszych. Więc kiedy przeprowadziłam się do swojej małej kawalerki, wypadłam z torów swojego dawnego trybu życia, i zapomniałam jak to fajnie mieć żywy dom. Teraz za każdym razem kiedy przekręcam klucz w drzwiach nie myślę ‘’ Co zrobić dziś na obiad?’’, tylko ‘’Jestem ciekawa co dziś odwali Bartek.’’.  Żołądek także ma w tym swoim udział, bo w końcu, wędruje za każdym razem do gardła, kiedy o tym pomyślę.

Do uczelni jedzie się dokładnie jedenaście minut. W przeliczeniu, jest  to dokładnie 660 sekund. I przez te 660 sekund, wzrok Bartka nie odrywał się od mojej osoby. Przez 330 sekund znosiłam to w miarę spokojnie ( jeżeli zaciskanie paznokci na skurzanej kurtce można uznać za spokojne), po następnych 110, poczułam że nie wytrzymam do końca jazdy, w efekcie czego, wybuchłam wcześniej niż zamierzałam.
- Możesz mi wytłumaczyć po co patrzysz się na mnie tak bezczelnie od dziesięciu minut? – zapytałam pretensjonalnie
- Ładnie dzisiaj wyglądasz – odpowiedział ze swoim rasowym uśmiechem
- Och, proszę cię. Jesteś beznadziejny. – burknęłam wysiadając z pojazdu
- Niby dlaczego?! – obruszył się
- Twoje teksty są wyjęte rodem z komedii romantycznych.
- A czy życie nie jest jedną wielką komedią romantyczną?
- Nie. Jest jednym wielkim dramatem.
- Jesteś totalną pesymistką.
- O godzinie siódmej rano, kiedy jest zimno i pada, owszem.
- Bartek! Siema! – kawałek przed nami pojawił się jego najlepszy kumpel Łukasz. Szedł w naszym kierunku wymachując sportową torbą. Trenował kosza, i był z tego dumny niczym paw.
Bartek pomachał mu na przywitanie i zwrócił się do mnie:
- Dalej pójdę z nim, dobrze Lili?  Wiem że nie za bardzo trawisz jego osobę , a z rana potrafisz zabić. On ma jeszcze dzisiaj trening więc niech dojdzie w jednym kawałku. – powiedział i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, pocałował mnie w policzek. Potem do niego pobiegł.
Choć próbowałam się powstrzymać, oblałam się rumieńcem na twarzy, i uśmiechnęłam się tak szeroko jakbym dostałam tą śliczną turkusową listonoszkę z Sinseya. Jestem totalną kretynką. To pewnie było tylko tak po koleżeńsku a ja  już sobie  wyobrażam niewiadomo co. Ale z Bartkiem nie ma nigdy nic po koleżeńsku! Ludzie… Nigdy nie myślałam że piątkowe poranki będą wprowadzać mnie w stan watnych nóg.


Dzisiejsze zakupy przejdą do historii wyprzedaży. Jako pełnoprawna zakupocholiczka, mogę być dziś dumna ze swoich zdobyczy. Beżowy długi sweterek, taki na zimne wieczory za niecałe 30zł, do tego leginsy galaxy, w końcu upolowane w ĘĄ, za 20zł ( wcześniej kosztowały sześć dych!), w New Yorkerze, chwyciłam ostatnią miętową chustkę za 4zł i  dwa lakiery do paznokci za 5 zł. Jeden bordowy a drugi chabrowy. Zośka też zaszalała. Wydała swoje całe trzymiesięczne kieszonkowe na czekoladowe botki i musztardowy płaszczyk. Sama bym sobie je sprawiła, ale nie były przecenione, czego ja nie popieram. Prawdziwa okazja wymagała co najmniej dwudziestoprocentowej zniżki.

Tak uszczęśliwiona, z torbami w rękach, z słuchawkami na uszach, z ulubioną melodia w głowie, z bananowym błyszczykiem na ustach i z wymalowanym uśmiechem stanęłam przed drzwiami. Na całej klatce dało się usłyszeć głośne bity dyskotekowych kawałków, które puszczał z pewnością, któryś z moich sąsiadów. Nieprzespana nocy, witaj.
Nie kwapiłam się do wyciągania kluczy więc zadzwoniłam dzwonkiem by Bartek otworzył mi drzwi i pomógł z torbami ( bądź co bądź nie były za lekkie). Odczekałam chwile podreptując nogami w rytm muzyki, kiedy wejście do mojego mieszkania się otworzyło. Stał w nich wysoki rudzielec, z zielonymi, jednak trochę przekrwionymi oczami i uśmiechał się niewyraźnie. Popatrzyłam szybko na numer na drzwiach, czy aby na pewno trafiłam pod właściwy adres. Ku mojemu rozczarowaniu był dobry.
- Sie- sie- siema. – wydukał obcy
- Heej? – odparłam i popatrzyłam na niego z lekkim obrzydzeniem. Te czerwone wypryski na twarzy nie dodawały mu urody ani trochę.
 Kiedy tak stałam i analizowałam swoją sytuację, zorientowałam się że w środku panuje półmrok, a te dzikie wrzaski i muzyka dochodzą właśnie z tam tond. Mogłabym być pewna, że jutro będę latać po całej klatce z przeprosinami.
- Przyszłaś do Piotrka?- zapytał a ja przypomniałam sobie o jego obecności
- Kogo? – zdziwiłam się
- No, do Piotrka. Jesteś jego dziewczyną nie?
- Nie?
- Aha. – odpowiedział tempo –  wchodzisz? – oparł się o framugę drzwi, i zarzucił swoim nieudolnym flirciarskim uśmiechem. Zebrało mi się na wymioty i z trudem je przełknęłam.
- W końcu to moje mieszkanie .  – powiedziałam przeciskając się obok niego. Dam sobie rękę uciąć że gapił się na mój tyłek.
W głowie opracowywałam już plan jak najszybciej zabić Bartka i jak najsprytniej schować jego zwłoki by nikt się nie dowiedział, że moje nerwy osiągnęły ostateczny poziom.
W przedpokoju powitałam paru równie nieznanych i równie podejrzanych ludzi, którzy przyglądali mi się niczym nowemu gatunkowi w ZOO. W rękach trzymali małe kieliszeczki z przezroczystym płynem w środku i wesoło gawędzili.  Weszłam do kuchni i położyłam pod blatem swoje zakupy. Powyżej nich znajdowały się puste lub pół- puste paczki po chipsach, krakersach, żelkach i tym podobnych truciznach. Butelek też nie brakowało. Od soku pomarańczowego po ‘Żubra’ i coś mocniejszego. Do wyboru do koloru.
Niewiele myśląc skierowałam się do salonu, gdzie miałam zamiar znaleźć główną przyczynę poluzowania moich zasad. Drzwi były zamknięte więc od razu szarpnęłam klamką i wparowałam do pomieszczenia. W środku było jeszcze głośniej niż na zewnątrz. Wszystkie meble były bezpiecznie poodsuwane pod ścianę, więc środek pokoju robił za parkiet. Nikt nie zauważył mojej obecności, po mimo że w tych piętnastu metrach znajdowało się ponad trzydziestka ludzi. Ciekawe czy Bartek ich chociaż zna… Stanęłam na palcach i rozglądnęłam się nad tłumem czy nigdzie nie widać jego rozczochranej blond czupryny. Niespodzianką nie było to, że go tam nie znalazłam. Nie wiedzieć czemu przez myśl przemknęło mi że moja zguba, powinna być na balkonie. W końcu od zawsze, było to miejsce spotkań.

Teraz, kiedy wyszłam na jesienny ziąb, temperatura nie wydawała się tak niska jak przedtem. Sądzę że powinnam podziękować swojemu ciśnieniu, które bardzo mocno mnie rozgrzało, w momencie, kiedy zobaczyłam go spokojnego i wyluzowanego, opierającego się o balustradę. Jednak potęga emocji jest nieograniczona.
- Ty idioto! – krzyknęłam uderzając go mocno w ramię, korzystając z elementu zaskoczenia- kto pozwolił ci na jakąkolwiek imprezę w MOIM mieszkaniu!? Ja się pytam, KTO?!
Bartek odwrócił się w moją stronę,  a ja  z przykrością i równocześnie zażenowaniem stwierdziłam że wyżyłam się na niewłaściwej osobie.
- Au…- chłopak jęknął rozmasowując sobie ramię – Za co dostałem tym razem?
-  O matko! Ja… Ja przepraszam! Pomyliłam cię z jedną osobą, jesteście bardzo podobni.
- To oznacza że od razu trzeba mnie bić? – zapytał lekko zirytowany.
- Naprawdę, bardzo przepraszam.
W tym samym momencie na balkon wkroczył prawdziwy obiekt moich bluzgań.
- O! już się poznaliście! To dobrze, bo nie chciałem marnować czasu na przedstawianie i tym podobne pierdoły.
- Bartek! – krzyknęłam, nie słysząc tego bełkotu przed chwilą
- Tak, tak właśnie mam na imię – uśmiechnął się głupio, a mi ciśnienie podniosło się jeszcze wyżej               ( nie wierzyłam że da radę…)
- Jesteś bezczelny, niewychowany i… - uciszył mnie ruchem ręki
-  …głupi, dziecinny i inne takie. Tak, wiem i zdaje sobie sprawę. Ukarać możesz mnie później. A teraz pozwól że przedstawię ci mojego brata Szymona – wskazał na chłopaka którego uderzyłam wcześniej
- To dlatego jesteście tacy podobni – wydukałam sparaliżowana całą tą żenującą sytuacją
- No co ty nie powiesz?
- Przepraszam jeszcze raz za tamto. Zacznijmy jeszcze raz, dobrze? Jestem Lili – wyciągnęłam dłoń z nadzieją że za drugim razem niczego nie zepsuję.
Popatrzył się na nią nieufnie ale po chwili mocno uścisnął. Odetchnęłam z ulgą.
- Szymon – uśmiechnął się  niemal że identycznie jak jego brat. Nie wiem nawet czy nie ładniej….
- No to ja lece, narson! – Bartek zaczął się wycofywać
- Stój! – rozkazałam i chciałam za nim iść, ale dłoń Szymona mnie powstrzymała.
- Myślę że z dzisiejszej rozmowy nic nie wyjdzie. – powiedział i wyciągnął w moją stronę polar – trzymaj, pewnie jest ci zimno.
-Dzięki – zarumieniłam się , a chwilę potem zaczęłam mieć wątpliwości czy okrycie aby na pewno mi się przyda.

Szymon, miał takie same włosy jak Bartek, i nawet taką samą fryzurę. Oczy miał równie ciepłe co on, a uśmiech, o sile rażenia. Po mimo że byli do siebie tak podobni, dla mnie różnili się jak szpilki a koturny.  Bartek, był, jest i z pewnością będzie przygodą, mojego nastoletniego życia i nie uważam go za człowieka, który podbija świat swoja dobrocią. Za to, Szymon to co innego…  Kiedy na niego patrzyłam miałam wrażenie że jesteśmy ze sobą już trzy lata po ślubie, a po salonie biega nasza dwójka dzieci.
- Więc mój braciszek chciałby spróbować jeszcze raz tak?
- Taa- odparłam wyrwana ze swoich chorych fantazji
- Zgaduje że nie jest ci to na rękę?
- A znasz to uczucie kiedy nie chcesz kolejny raz jeść dania po którym miałeś zatrucie?
- Kiepskie porównanie, ale tak – zaśmiał się – wiem jak się czujesz, to okropne.
- Nom. Ale najgorsze jest to że on cały czas do tego dąży, dąży i dąży. Już mi od tego nie dobrze, a pomyśleć że to dopiero trzeci dzień.
- Tak właściwie dlaczego się na to zgodziłaś?
- To był częściowo plan koleżanek, żeby się odczepił, ale teraz jak się nad tym zastanowić, to było to bez sensu i nie wiem czemu się  tak właściwie zgodziłam.
- Może dlatego że chciałaś? - podsunął
- Pfff… nawet nie chce tak myśleć.
- Czemu?
- Wiesz co by się w tedy stało? – pokiwał przecząco głową – musiałabym zacząć odwiedzać  psychologa, żeby ogarnął za mnie moje myśli. Mnie by to przerosło.
- To służę chętnie pomocą,  kiedy tylko się nad tym zastanowisz.
- Jesteś psychologiem?- zdziwiłam się
- Prawie, jestem na trzecim roku. Ale gwarantuję wysoką jakość swoich usług.
- To może powinnam zastanowić się nad tym już dziś?
- Czemu by nie?
Moje nogi gwałtownie zmieniły swój stan skupienia, na ten bardziej rzadki, i musiałam się podtrzymywać krzesła by nie upaść. Flirtowałam z nim! Był boski! Ja byłam sama! On był sam! ( prawdopodobnie)  Co mi stało na przeszkodzie by być już ze sobą na zawsze?! Czułam że to był właśnie on! Świecie, dziękuję! Jesteś wspaniały!
Nie, Lili. Jest już późno, emocje cie ponoszą a ty sama jesteś zmęczona i nie wiesz czego chcesz. Dam sobie głowę uciąć że jeżeli to by się działo za dnia, takie coś nie miałoby nawet miejsca. Okrutnym faktem było to, że noce zmuszały ludzi do zwierzeń i tym podobnych moralnych pierdół.
Ale jest tak blisko. Na wyciągnięcie ręki… wystarczy tylko jedno słowo by się zgodził. A się zgodzi. Jestem pewna.
Nie, Lili. Najlepiej wyjdź teraz z balkonu i zakończ prywatkę w salonie, oraz zapomni o Szymonie, pomiocie seksapilu.
- Muszę już niestety iść. Jutro czeka mnie poprawka i potrzebuję być przytomny.
 Stłumiłam okrzyk rozpaczy…
- Jutro sobota, a ty musisz jeszcze iść na zaliczenie?
- To nie ja ustalam prawa – wzruszył bezradnie ramionami – ale potem mam czas – dodał szybko
- Masz coś konkretnego na myśli? – zapytałam z półuśmieszkiem
- Nie, tylko zwyczajną wizytę u psychologa.

Bartek powinien być wdzięczny swojemu bratu za to że wprowadził mnie w taki a nie inny stan. Nie oszukujmy się. Był drugim narkotykiem zaraz po lasagne.
W każdym razie moje nieudolne próby wyrzucenia wszystkich z domu, spaliły na panewce, kiedy Bartek poinformował wszystkich zebranych o tym że jestem obłąkana, i szukam swojego właściwego mieszkania. Skutek był taki, że dziki tłum tak bardzo obdarzył mnie uczuciem, że wyrzucili mnie na balkon z materacem i śpiworem. Za to ja byłam tak zmęczona po dzisiejszym dniu że nawet nie protestowałam. Poszłam niczym psiątko ze schroniska, tam gdzie mi kazali i położyłam się by w końcu zasnąć. Wierzyłam że jutro wszystko zniknie, łącznie z moim poczuciem winy, za swoje dzisiejsze zachowanie na poziomie pierwszoklasisty. Chociaż nie. Nawet oni potrafili się bardziej buntować.

Ps. W powietrzu unosił się jeszcze JEGO zapach.

1 komentarz:

  1. Jedno słowo :
    ZARĄBIATE Sophie !
    Ale czego się spodziewać po osobie z Talentem ;)
    Na dzisiaj mówię dobranox bo coś się mnie czepiło i nie chce puścić

    OdpowiedzUsuń

Bądź szczery, tylko to ;)