sobota, 18 stycznia 2014
''Dwa tygodnie'' - Roz. 19
NIC WIĘCEJ NIE CHCE
Zaczynam wierzyć, że w moim życiu zaczyna pojawiać się coraz więcej rzeczy niemożliwych.
Na przykład, takie szczęście. Wiecie, że w końcu zapukało do moich drzwi?
Tak, w końcu mogę powiedzieć, że jestem naprawdę szczęśliwa. Nie obchodzi mnie to, że kiedyś to wszystko może się skończyć, bo nic dobrego w końcu nie trwa długo… przynajmniej według mamy.
- Mamo, muszę ci cos powiedzieć.
- Jesteś w ciąży?
- Nie, jeszcze niee..
- Co ma znaczyć to ‘’jeszcze’’? – zapytała podejrzliwie
- To że nie planujemy na razie z Bartkiem dzieci – odpowiedziałam spokojnie, czekając na jakże przewidywalną reakcję.
- Z Bartkiem? Czekaj… TYM Bartkiem?!
- Tak, tym.
- O ja cię! Czekaj, powiem ojcu! Romek! Magda jest z powrotem z Bartkiem!
- Mamo nie drzyj się tak przez tą słuchawkę – poprosiłam błagalnie, ale chyba nie słyszała, bo w tym czasie była zajęta pomaganiem tacie, w otwieraniu szampana (tak, odgłos wyciąganego korka, był bardzo wyraźny )
- No, to gratuluję Ci moje dziecko, w końcu.
- Co w końcu?
- W końcu mi nie będziesz marudzić, że zostaniesz starą panną, mieszkającą w starej willi z kotami. Możesz mi już oddać to pięć dych, zakładu, który przegrałaś.
Mogłam przysiąc, że po drugiej stronie kabla, uśmiechała się do siebie szyderczo.
Naprawdę nie mam zamiaru rozpisywać się o tym, jak słodko minął mi ten cały tydzień. Mogłabym szczegółowo opisywać, każdy dzień, kiedy wtulałam się w jego czarny polarek, przesiąknięty zapachem, łudząco podobnym do tego, którego używa mój tata, albo opowiadać jak świetnie gotuje i przyrządza moje codzienne ranne śniadanka, albo jak każdego ranka chwyta mnie za moją niebieską piżamę ze złotymi księżycami i przyciąga do siebie zaborczo, rozpływając mnie w swoich silnych ramionach, całując tak bezwzględnie namiętnie, że moje kolana nie czują grawitacji. Ale nie, nie zrobię tego. Jestem pewna że groziłoby to wam przysłowiowym ‘’rzyganiem tęczą’’, a tego nie chcemy ( przynajmniej ja, mój dom jest już wystarczająco tęczowy ).
Co najważniejsze a może i najmniej ważne, przegrałam moją umowę/zakład z Bartkiem. Rzekome dwa tygodnie, które miał u mnie spędzić, pękły jak bańki mydlane, które puszczałam latem z moją kuzynką a ja przez te 336 godziny zakochałam się w tym męskim podgatunku. Sama wciąż w to nie wierzę… chyba bardziej w to że mogłam coś przegrać, ale to szczegół ( taki mały, jak końcowy rachunek zakupów w Rossamanie, który nigdy nie jest pozytywny, szczególnie dla mojego portfela! )
- Wygrałem
Słyszę każdego dnia.
- Kiedy powiesz to dziewczynom?
A to słyszę minutę potem, każdego dnia.
- Dlaczego milczysz?
BO NIE MAM ZAMIARU ZGINĄĆ SZYBKĄ NIEWYJAŚNIONĄ ŚMIERCIĄ.
Tak, to jest właśnie mój powód, dla którego dziewczyny jeszcze nie wiedzą. Jeżeli dowiedzą się, że po pierwsze: mieszkał ze mną przez dwa tygodnie, po drugie: przez te dwa tygodnie ‘’kręciliśmy’’ ze sobą, i po trzecie: ostatecznie ze sobą jesteśmy… jestem pewna że zjedzą mnie żywcem. Do tego trzeba doliczyć jeszcze melodramatyczną scenę, za nieodzywanie się przez tyle dni…. Coś czuję, że tego nie przeżyję.
- Wstydzisz się mnie – oznajmił pewnego wieczoru siedząc koło mnie na kanapie
- Nie.
- To dlaczego jeszcze nie wiedzą?
- Z tego samego powodu, dla którego ty nie mówisz o mnie, swojej rodzinie. – odparłam dumna ze swojej ciętej riposty.
-Ależ wiedzą- powiedział zadowolony, obejmując mnie. – idziemy jutro do nich na obiad.
- Żartujesz prawda?
- A wyglądam jakbym żartował?
- Całe życie tak wyglądasz. – zaśmiałam się , zaraz tego żałując.
W szczególności tego, że potrafił wyczuwać moje łaskotki, z tak perfekcyjna dokładnością jak mój tata.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń