czwartek, 23 stycznia 2014

''Dwa tygodnie'' - Roz. 20




MNIAM

-Lil, wstawaj. - Ktoś szturchnął mnie delikatnie w ramię.
W geście protestu odwróciłam się na drugi bok.
- Lili, mamy mało czasu.
-Gówno prawda- wysepleniłam pod nosem i naciągnęłam na głowę fioletowo żółtą kołdrę
- Chcesz się spóźnić? – teraz słowa Bartka docierały do mnie znacznie bardziej (niewątpliwie przez użycie słowa ‘’spóźnić’’ )
- Niby gdzie?
- Na obiad do rodziców. – oświadczył
-Na obiad? – spytałam lekko otwierając oczy
- Tak.
- To tak, chce się spóźnić. Najlepiej z pięć godzin by o nas a w szczególności o mnie zapomnieli.
Zamknęłam z powrotem oczy i zakopałam się jeszcze bardziej w kłębach materiału.
Nagle poczułam mocny, zdecydowanie za mocny powiew zimnego powietrza. Był tak przerażająco ‘’świeży’’ że moje nieogolone włoski na nogach, stanęły dęba. Tym razem oprzytomniałam bardzo szybko. A szczególnie w momencie kiedy, zobaczyłam Bartka z moją kołdrą w rękach.
- Ty mendo…- wysyczałam przez zęby i już miałam do niego wstać kiedy przygniótł mnie swoich ciałem, a inaczej mówiąc, po prostu się na mnie rzucił.
- Nie każ mi więcej używać takich brutalnych metod – zamruczał mi do ucha, a mnie przeszedł dreszczyk.
- Och, mogłeś zrobić tak od razu na początku, to zdecydowanie lepszy sposób – pocałowałam go lekko w usta. – Dzień dobry
- Dzień dobry. Niestety nie zapytam co chcesz na śniadanie, bo pora śniadaniowa już dawno minęła.
- To… czekaj. W takim razie, która jest godzina?
- Trzynasta – przybliżył się do mojej szyi…
- A o której musimy tam być?
- O czternastej. -  jego usta delikatnie musnęły moją skórę…
- No to na co ty jeszcze czekasz?! Rusz się! Potem będziemy mieli czas na amory – a ja zniszczyłam cały romantyczny nastrój…
Jestem okropna.


Bordowa spódniczka. Taka, że akurat mój tyłek nie wyglądał w niej ani za płasko ani za grubo. Nawet materiał nie odstawał! Plus ta jedwabista luźna, biała bluzeczka… Mmm, marzenie które dostałam na ostatnie urodziny w listopadzie. Do tego musztardowe kozaczki z Wojasa i czarne zakola nówki. A co najlepsze… Ubrałam się tak bez wcześniejszego planowania! ( w zawodzie perfekcjonistki, jest to niemalże wyróżnienie! )
- Czy już możemy wychodzić? – zapytał Bartek ubierając powoli buty w przedpokoju
- Tak, poczekaj, jeszcze pomaluje sobie usta.
- Są piękne i przy okazji bardzo smaczne i bez tego.
- Wiesz, że zrobiłeś się ostatnio aż za słodki?
- A czy to źle?
- A czy to dobrze że nie mogę się w tedy na niczym skupić?
- Tak, bo jesteś  w tedy łatwiejszą zdobyczą. –zamruczał
Rzuciłam go w twarz skórzanymi rękawiczkami.
- Udam że tego nie słyszałam. – powiedziałam z dumą i zamaszystym krokiem wyszłam na zewnątrz.

Stresuje się. Tak, zdecydowanie teraz zaczynam to odczuwać najbardziej. Do domu Bartka, zostało nam jeszcze jakieś 5 minut piechotą. Może zasymuluje w tym czasie nagły i  w cale nie podejrzany ból brzucha? Po części będzie w tym nawet trochę racji… Ale czemu się tak w ogóle stresuje? Hmm, pozwolę sobie sporządzić  tutaj krótką listę najważniejszych życiowych problemów, czekających mnie po przekroczeniu progu, drzwi Bartka.
1. Jak zareagują na mnie rodzice Bartka?!
2. Jak zareaguje na mnie brat Bartka?!
3. Jak mam się tam u nich zachować?!
4. O czym mam z nimi rozmawiać?!
I co najważniejsze…
5. Co będzie na obiad?!

- Smakuje ci wątróbka, kochanie?
- Yhm, bardzo – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. Nienawidzę wątróbki.
- Chcesz może dokładkę? – przeżyłam zawał
- Nie, nie. Dziękuję, muszę trzymać linie – uśmiechnęłam się przyjaźnie
- Och, jesteś za chuda! Muszę powiedzieć Bartkowi żeby cię lepiej karmił.
Mama Bartka była niską krępą blondynką o wesołych zielonych oczach. Wyglądała jak mini wróżka, po czterdziestce. ( zielony sweterek w serek i dżinsowa spódnica. Lubię zielony, więc lubię i ją )
- Przestań Alu, Lili wygląda bardzo dobrze – to miało zabrzmieć chyba miło, ale wyszło sztucznie i sztywno… tak jak reszta zdań wypowiedzianych przez ojca Bartka. Nie to żeby coś, ale nie darzyłam go szczególną sympatią (co z tego że widziałam go tylko jakieś 2-3 razy w życiu, i tak szybko go oceniam, co  z tego! ) Oprócz nich, przy stole siedziała moja niedoszła kolejna ‘’miłość’’ w postaci Szymona. Gdybyście widzieli te sztuczne powitanie, uśmiechy, buziaczki, dalibyście nam Złotą Malinę za najgorsze aktorstwo roku. Tak… Jestem jego pewna.
- Gdzie twoja dziewczyna? – zapytał go Bartek a mnie nagle olśniło, że on  już kogoś ma… i ja też… kurna… ciągle była z niego taka dobra dupa…
- Spóźni się, ma jakieś małe problemy w domu – wyjaśnił
Pff, co to za dziewczyna… Spóźnia się na obiad do własnego chłopaka. Pewnie jest jakaś przybłędą z klubu GoGo. W końcu innej by nie wyrwał. (tak, musze go poobrażać by mi ulżyło…)
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi a mi zabulgotało w żołądku z podekscytowania. Ciekawe jak wysokie będzie miała szpilki? I kabaretki! Czarne, a może czerwone? A, no i jeszcze mini, może skórzana?
Niestety postać która weszła do salonu,  nie nosiła szpilek, nosiła czerwone skórzane balerinki, nie nosiła kabaretek, a ładne cieliste rajstopki, nie nosiła mini, ale ładną dżinsową dopasowaną sukienkę z H&M, z tej nowej kolekcji. Ta osoba nie była łajzą z klubu GoGo. Ta osoba była moja przyjaciółką, o pospolitej nazwie- Zośka.
- Proszę, poznajcie się – zaczął Szymon – to jest…
- … my się już znamy, i to bardzo dobrze – odpowiedziałam za niego i wysiliłam się na uśmiech pt’’ Zabije cię suko’’
- Cześć Lili – Zośka uśmiechnęła się przepraszająco
A ja…  Ja zapragnęłam wysmarować ją tymi resztkami wątróbki.




sobota, 18 stycznia 2014

''Dwa tygodnie'' - Roz. 19


NIC WIĘCEJ NIE CHCE
Zaczynam wierzyć, że w moim życiu zaczyna pojawiać się coraz więcej rzeczy niemożliwych.
Na przykład, takie szczęście. Wiecie, że w końcu zapukało do moich drzwi?
Tak, w końcu mogę powiedzieć, że jestem naprawdę szczęśliwa. Nie obchodzi mnie to, że kiedyś to wszystko może się skończyć, bo nic dobrego  w końcu nie trwa długo… przynajmniej według mamy.
- Mamo, muszę ci cos powiedzieć.
- Jesteś w ciąży?
- Nie, jeszcze niee..
- Co ma znaczyć to ‘’jeszcze’’? – zapytała podejrzliwie
- To że nie planujemy na razie z Bartkiem dzieci – odpowiedziałam spokojnie, czekając na jakże przewidywalną reakcję.
- Z Bartkiem? Czekaj… TYM Bartkiem?!
- Tak, tym.
- O ja cię! Czekaj, powiem ojcu! Romek! Magda jest z powrotem z Bartkiem!
- Mamo nie drzyj się tak przez tą słuchawkę – poprosiłam błagalnie, ale chyba nie słyszała, bo w tym czasie była zajęta pomaganiem tacie, w otwieraniu szampana (tak, odgłos wyciąganego korka, był bardzo wyraźny )
- No, to gratuluję Ci moje dziecko, w końcu.
- Co w końcu?
- W końcu mi nie będziesz marudzić, że zostaniesz starą panną, mieszkającą w starej willi z kotami. Możesz mi już oddać to pięć dych, zakładu, który przegrałaś.
Mogłam przysiąc, że po drugiej stronie kabla, uśmiechała się do siebie szyderczo.

Naprawdę nie mam zamiaru rozpisywać się o tym, jak słodko minął mi ten cały tydzień. Mogłabym szczegółowo opisywać, każdy dzień, kiedy wtulałam się w jego czarny polarek, przesiąknięty zapachem, łudząco podobnym do tego, którego używa mój tata, albo opowiadać jak świetnie gotuje i przyrządza moje codzienne ranne śniadanka, albo jak każdego ranka chwyta mnie za moją niebieską piżamę ze złotymi księżycami i przyciąga do siebie zaborczo, rozpływając mnie w swoich silnych ramionach, całując tak bezwzględnie namiętnie, że moje kolana nie czują grawitacji.  Ale nie, nie zrobię tego. Jestem pewna że groziłoby to wam przysłowiowym ‘’rzyganiem tęczą’’, a tego nie chcemy ( przynajmniej ja, mój dom jest już wystarczająco tęczowy ).
Co najważniejsze a może i najmniej ważne, przegrałam moją umowę/zakład z Bartkiem. Rzekome dwa tygodnie, które miał u mnie spędzić, pękły jak bańki mydlane, które puszczałam latem z moją kuzynką  a ja  przez te 336 godziny zakochałam się w tym męskim podgatunku. Sama wciąż w to nie wierzę… chyba bardziej w to że mogłam coś przegrać, ale to szczegół ( taki mały, jak końcowy rachunek zakupów w Rossamanie, który nigdy nie jest pozytywny, szczególnie dla mojego portfela! )
- Wygrałem
Słyszę każdego dnia.
- Kiedy powiesz to dziewczynom?
A to słyszę minutę potem, każdego dnia.
- Dlaczego milczysz?
BO NIE MAM ZAMIARU ZGINĄĆ SZYBKĄ NIEWYJAŚNIONĄ ŚMIERCIĄ.
Tak, to jest właśnie mój powód, dla którego dziewczyny jeszcze nie wiedzą. Jeżeli dowiedzą się, że po pierwsze: mieszkał ze mną przez dwa tygodnie, po drugie: przez te dwa tygodnie ‘’kręciliśmy’’ ze sobą, i po trzecie: ostatecznie ze sobą jesteśmy… jestem pewna że zjedzą mnie żywcem. Do tego trzeba doliczyć jeszcze melodramatyczną scenę, za nieodzywanie się przez tyle dni…. Coś czuję, że tego nie przeżyję.
- Wstydzisz się mnie – oznajmił pewnego wieczoru siedząc koło mnie na kanapie
- Nie.
- To dlaczego jeszcze nie wiedzą?
- Z tego samego powodu, dla którego ty nie mówisz o mnie, swojej rodzinie. – odparłam dumna ze swojej ciętej riposty.
-Ależ wiedzą- powiedział zadowolony, obejmując mnie. – idziemy jutro do nich na obiad.
- Żartujesz prawda?
- A wyglądam jakbym żartował?
- Całe życie tak wyglądasz. – zaśmiałam się , zaraz tego żałując.
W szczególności tego, że potrafił wyczuwać moje łaskotki, z tak perfekcyjna dokładnością jak mój tata.